Nasi żołnierze, jeśli tylko dobrze się sprawdzą w Iraku, zapewnią Polsce mocną pozycję międzynarodową na najbliższe lata Za wolność naszą i waszą. Stare hasło powstańcze z XIX w. jak ulał pasuje dzisiaj do pokojowych misji polskich żołnierzy. Decyzja, by Polacy kierowali jednym z czterech sektorów stabilizacyjnych w Iraku, po raz kolejny skierowała uwagę na ten fragment aktywności naszego wojska. Zapowiedź wysłania co najmniej półtora tysiąca wojskowych, całej brygady, do międzynarodowej dywizji, którą kierować ma także polski generał, Andrzej Tyszkiewicz, rozbudziła w koszarach nadzieje na kontrakt, który podreperuje mizerne żołnierskie budżety. W kolejce ustawi się zapewne znowu mnóstwo chętnych, tak jak dzieje się od lat – przykładowo na wyjazd do jednostek błękitnych hełmów w Libanie albo na Wzgórzach Golan czeka się często kilka miesięcy, a nawet rok. Jedno wydaje się pewne. Polski udział w siłach stabilizacyjnych w Iraku to nie tylko efekt politycznej decyzji władz, które poparły operację obalenia Saddama Husajna, ale też – przynajmniej częściowo – rezultat niezłych efektów wcześniejszych misji pokojowych naszych żołnierzy. Mimo że kilka lat temu, za rządu Jerzego Buzka, Warszawa zapowiedziała, że zamierza ograniczać naszą obecność w siłach błękitnych hełmów, od dawna jesteśmy znani właśnie jako uczestnicy takich operacji. W większości wypadków mamy też bardzo dobre recenzje. Niedawno taką pozytywną cenzurkę wystawiło naszym żołnierzom amerykańskie dowództwo w Kosowie. Ciepłe opinie dotyczą nie tylko, a czasem nawet nie przede wszystkim jakiegoś nadzwyczajnego wyszkolenia polskich jednostek – choć od lat działa pod Kielcami Wojskowe Centrum Wyszkolenia dla potrzeb Sił Pokojowych ONZ (patrz: ramka) – ale politycznego obrazu Polski w świecie, który ułatwia naszym „eksportowym” wojskowym realizowanie misji. Nawet w czasach podziału świata na bloki Polska, zaliczana do strefy radzieckiej, miała wizerunek kraju zachowującego duży margines politycznej neutralności w działaniach pokojowych. Było tak od pierwszej tego rodzaju operacji, misji obserwacyjnej błękitnych hełmów w Korei w 1953 r., w której uczestniczyło łącznie 794 żołnierzy z Polski i 267 obserwatorów cywilnych. Przez wiele lat nasi wojskowi traktowani byli jako najlepsi specjaliści od podobnych zadań, na równi z przedstawicielami takich neutralnych krajów jak Finlandia czy Austria. Powtarzało się to m.in. w Wietnamie (gdzie służyło ponad tysiąc Polaków), a także w misjach obserwacyjnych w Syrii i Izraelu, na Bałkanach, w Angoli, Gruzji czy na pograniczu kuwejcko-irackim po operacji „Pustynna Burza” w 1991 r. przeciw Irakowi. Bywały misje, przez które przewinęło się setki, a nawet tysiące polskich żołnierzy. M.in. w latach 70. w Egipcie służyło łącznie w błękitnych hełmach prawie 12 tys. naszych wojskowych. Na terenie Bałkanów też było ich w latach 90. kilka tysięcy. W kraju często patrzy się na takich eksportowych żołnierzy z zazdrością. Z finansowego punktu widzenia rzeczywiście były to zawsze wyjazdy atrakcyjne, także w czasach PRL, kiedy większą część gaży oenzetowskich zagarniało państwo, wypłacając wojskowym jedynie po sto kilkadziesiąt dolarów (szeregowcom jeszcze mniej). W wojsku krążyło nawet powiedzenie, że jeśli polski żołnierz zawodowy przyjeżdża do pracy w jednostce przyzwoitym samochodem, to są dwie możliwości: albo bogato się ożenił, albo był na Bliskim Wschodzie czy w Jugosławii. Wyższe zarobki (choć nadal nie osiągają pułapu zarobków oficerów zachodnich) i możliwość poznania innego kręgu kulturowego nie mogą jednak przesłonić niebezpieczeństw i niewygód będących także częścią rzeczywistości misji wojskowych. Przez prawie 50 lat funkcjonowania naszych żołnierzy jako obserwatorów albo rozjemców w kilkudziesięciu zapalnych punktach globu śmierć poniosło łącznie kilkudziesięciu Polaków. Część zginęła podczas pełnienia służby, większość straciła życie w wypadkach samochodowych albo z powodu zdarzeń losowych, ale memento istnieje. Zdarzały się porwania polskich żołnierzy, m.in. trzy lata temu w misji obserwacyjnej w Gruzji abchascy partyzanci uprowadzili płk. Zbigniewa Blechacza (szczęśliwie został uwolniony). Z kolei w Kosowie atakujący polski kordon serbscy bojówkarze ranili 15 Polaków. Nie wszyscy dają sobie radę ze stresem, tęsknotą za domem i samotnością, a także ze specyfiką służby w siłach rozjemczych (pokojowych, stabilizacyjnych itd.), która ma bardziej charakter służby policyjnej niż stricte wojskowej. W jednym z artykułów opisujących pobyt naszych żołnierzy na Bałkanach
Tagi:
Paweł Snarski