W nauce nie powinno być zakazów

W nauce nie powinno być zakazów

Nie aprobuję klonowania, macierzyństwa w okresie klimakterium, zamrażania zapłodnionych komórek. Ale nie można tego zabraniać Rozmowa z Ritą Levi Montalcini, laureatką Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny – To nie do uwierzenia, ale naukowe początki przyszłej laureatki Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny były dość marne. Profesor Giuseppe Levi, znany turyński histolog, oceniając efekty pani pierwszej samodzielnej pracy, stwierdził, że nie jest pani stworzona do badań naukowych… – Profesor nazwał tę pracę bzdurami. Na usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że przypadł mi temat praktycznie nie do zrealizowania – obserwacja procesów rozwojowych zwojów mózgowych w płodzie ludzkim. Bo jak tu na początku lat 30. znaleźć wczesne płody ludzkie? Usuwanie ciąży było zakazane. Wiadomo, że kwitło podziemie, ale nielegalnego materiału nie można było używać w badaniach naukowych. Zrobiłam, co mogłam, ale efekty były rzeczywiście mizerne. – Wykazała się pani niezwykłą determinacją. W jednej ze wspomnieniowych książek pisze pani o telefonie od portiera ze szpitala ginekologicznego, który powiedział, że ma dla pani umówiony materiał (chodziło o martwy płód do badań naukowych). Z zawiniątkiem pod pachą wskoczyła pani do tramwaju jadącego do Instytutu Anatomii. Nagle zauważyła pani, że spod gazet wygląda dziecięca nóżka. – Oblana potem wyskoczyłam z tramwaju. Woźny, któremu opowiedziałam zajście, oniemiał: „Matko Boska, straciła pani rozum, dobrze, że nie trafiła pani wprost na policję”. Było jasne, jakie podejrzenia mogła wzbudzić młoda dziewczyna z zawiniętym w makulaturę martwym noworodkiem pod pachą. Na domiar złego woźny, powiernik wszystkich studentów, potwierdził moje obawy. Nie był to płód, ale normalnie donoszone dziecko, które zmarło trzy dni wcześniej. Oczywiście, zlecone przez profesora badania spełzły na niczym. Ale nie poddałam się, choć początki były naprawdę ciężkie. To były inne czasy, inna epoka. Laboratorium w kącie – A jednak nie została pani lekarką. 17 listopada 1938 r. wszedł w życie dekret o prawie rasowym, który zabraniał Żydom wykonywania tego zawodu. – Byłam zdecydowana leczyć nielegalnie, ale jako Żydówka nie mogłam wystawiać recept. Musiałam też porzucić uniwersytet i rozpoczęte wcześniej badania w zakresie neurologii. Wtedy przypomniałam sobie artykuł niejakiego Viktora Hamburgera. Rok wcześniej dał mi go profesor Levi. Pamiętam, że przeczytałam go w wagonie bydlęcym. Był rok 1940 i Włochy świeżo zdeklarowały się jako sojusznik Niemiec. Siedząc na podłodze z nogami na zewnątrz wagonu, zaczęłam czytać dla zabicia czasu, ale stopniowo lektura tak mnie wciągnęła, że zapomniałam o całym świecie. Postanowiłam powtórzyć badania nieznanego mi naukowca. Laboratorium ulokowałam we własnej sypialni, a kiedy jesienią 1943 r. cała nasza rodzina przeniosła się z Turynu na wieś, musiałam się zadowolić kątem we wspólnej izbie. Największym wydatkiem był mikroskop Zeiss, aparat fotograficzny oraz stereomikroskop. Narzędzia chirurgiczne zrobiłam sama z igieł do szycia wyostrzonych pilnikiem do paznokci. Brat skonstruował mi szklaną skrzynkę z bocznymi otworami, przez które wkładałam ręce, mogąc w ten sposób operować kurze zarodki w temperaturze 38 stopni. Kurze embriony były doskonałym modelem do badań nad wzrostem komórek nerwowych. Wystarczyło zdobyć jajka i włożyć je do inkubatora. Inkubator zastąpiłam zwykłym termostatem do ogrzewania powietrza. Eksperymenty całkowicie mnie pochłonęły. Miałam przed sobą system nerwowy z jego miliardami komórek, bardziej fascynujący niż najbardziej dziewicza dżungla. A kurze jajka jako materiał badawczy miały i tę dodatkową zaletę, że po oddzieleniu embrionu można było je zjeść. W czasie wojny to się liczyło. – Wyniki swoich eksperymentów opublikowała pani w specjalistycznym belgijskim piśmie medycznym, dzięki temu zapoznał się z nimi profesor Hamburger i zadziwiony, że ktoś, kto praktycznie powtórzył jego eksperyment, otrzymał zupełnie inne rezultaty, zaprosił panią do St. Louis. – Na początku czułam się trochę samotna, ale praca bardzo mnie wciągnęła. Neuroembriologia była w powijakach i nie wiadomo było, jakie są perspektywy jej rozwoju. Wielokrotnie kusiło mnie, aby przerzucić się na inną, bardziej obiecującą dziedzinę badań, np. genetykę. Jednak pomimo niekończącej się huśtawki nastrojów nigdy na to się nie zdecydowałam. Fascynujący świat komórek nerwowych obserwowany pod mikroskopem wywierał na mnie magnetyczny wpływ. – Jako naukowiec czuła pani, że jest na tropie ważnego odkrycia? – W styczniu 1950 r., nawiązując do eksperymentów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 27/2004

Kategorie: Wywiady