To ostatni moment na zmianę. Już nie o zarobki chodzi, ale o godność Marek Pleśniar – nauczyciel, działacz społeczny, dyrektor biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty – największej w Polsce i krajach nowej Unii Europejskiej organizacji zrzeszającej dyrektorów szkół i placówek oświatowych, wizytatorów oraz urzędników samorządowych i kuratoryjnych. 8 kwietnia – czyli w tygodniu odbywania się egzaminów gimnazjalnych i tuż przed egzaminami ósmoklasisty – ma się rozpocząć ogólnopolski strajk nauczycieli. Co takiego się stało, że nauczyciele stracili cierpliwość właśnie teraz? – Moim zdaniem zaskakuje już sam fakt, że w ogóle stracili cierpliwość. Dlaczego? – Polscy nauczyciele to najbardziej cierpliwa grupa zawodowa, jaką znam, a kolejne rządy wyrobiły w nich odporność na własne zniecierpliwienie. To pierwszy tak duży protest od 1993 r. Pamiętam, że wtedy za udział w strajku obcięto nam pensje, a i tak niczego nie wywalczyliśmy. To dodatkowo przyczyniło się do poczucia bezradności w tej grupie. Dlatego obawiałem się raczej, że nauczyciele nigdy nie stracą cierpliwości. Skoro to nastąpiło, to znaczy, że naprawdę doszliśmy do ściany. Głównym postulatem strajkowym jest wzrost wynagrodzenia o 1000 zł. Poszło o pieniądze? – Też, ale nie tylko. Nauczyciele zawsze zarabiali mało. Kiedy zaczynałem pracę w zawodzie, dostawaliśmy wynagrodzenie tak niskie, że bez pożyczki w połowie miesiąca nie miałem szans na utrzymanie siebie i rodziny. To się zmieniło z reformą ministra Handkego – wtedy pensje nauczycieli znacząco wzrosły. Trzeba też przyznać, że nauczyciele byli jedyną grupą zawodową, która dostała jakieś groszowe podwyżki na początku 2009 r. Z tym że były one na tyle małe, że inflacja dawno je pochłonęła. I to były ostatnie podwyżki w budżetówce na wiele, wiele lat. A co z podwyżkami z 2018 r.? – Ich kwoty mówią same za siebie: 121 zł dla nauczyciela stażysty, do 166 dla dyplomowanego. Po tych podwyżkach nauczyciel kontraktowy dostaje do ręki mniej niż 1900 zł, mianowany – 2965 brutto, czyli netto 2132. Dyplomowany – 2492 netto. Początkujący nauczyciel zarabia 54% średniej krajowej. Do tego dochodzą wprawdzie dodatki, ale one zależą od pieniędzy, jakimi dysponuje samorząd. W większości miast dodatek motywacyjny waha się między 50 a 200-300 zł. Najlepiej zarabiający wyciągają miesięcznie 2800-3000 zł na rękę – pod warunkiem że mają 30 lat pracy i pracują w gminie, którą stać na wysokie dodatki motywacyjne. Podobnie zarabiają dyrektorzy szkół. Tymczasem według GUS przeciętne wynagrodzenie w grudniu 2018 r. wyniosło 5274,95 zł, czyli o 6% więcej niż rok wcześniej. Wynika z tego, że nie dość, że nauczycielskie pensje są niższe niż średnia krajowa, to – porównując je do nowej średniej krajowej – są niższe o 1-2% niż w zeszłym roku. Co oznacza, że nauczyciele nie tylko zarabiają mniej niż reszta obywateli, ale dostali też mniejsze podwyżki niż wszyscy inni. Kiedy w styczniu tego roku prosili MEN o 1000 zł podwyżki, ministerstwo odmówiło, powołując się na brak pieniędzy. Potem okazało się, że pieniądze są – tylko dla kogo innego. Poza tym wiele wskazuje, że te podwyżki zostały sfinansowane de facto przez samych nauczycieli, bo towarzyszyły im zmiany w Karcie nauczyciela i likwidacja kilku dodatków. Według nowych zasad awansu zawodowego np. o stopień nauczyciela dyplomowanego można się ubiegać nie po 10, ale po 15 latach pracy. Czyli podwyżkę związaną z awansem też dostanie się później. To wszystko może do końca zniechęcić absolwentów uczelni do wybierania tego zawodu. Mówi się jednak, że nauczyciele i tak mają nieźle z dwumiesięcznymi wakacjami i 18-godzinnym etatem. – Te wakacje nie trwają wcale dwóch miesięcy, ale miesiąc, najwyżej półtora. Rady klasyfikacyjne, szkolenia, papierki, konferencje metodyczne, ewentualne egzaminy poprawkowe itd. – to wszystko odbywa się w okresie wakacyjnym. Dodatkowo większość szkół organizuje tzw. lato i zimę w mieście, na których dyżurują nauczyciele. Nie jestem wcale pewien, czy rekompensowanie żałosnych wynagrodzeń pięciotygodniowym urlopem jest tu sprawiedliwe. Przekonanie, że nauczyciel pracuje, jedynie ucząc dzieci, jest mitem. Tu nawet nie chodzi o godziny, które spędza się na pracy w domu, a których nikt nie liczy. Zapomina się, że ten zawód polega przede wszystkim na tworzeniu relacji z uczniem i na ciągłym, uważnym kontakcie z nim. Nauczyciele spędzają z dziećmi w ciągu dnia tyle samo, a często więcej, czasu