Zanim pojawiło się państwo dobrobytu, o biednych troszczyli się przede wszystkim Kościół, władze komunalne i prywatni filantropi Nędza była ulubionym obiektem zainteresowań historyków PRL. Biedą się upajano, biedę wyklinano, z biedą walczono. Socjalizm miał być wielkim triumfem nad biedą, jej ujarzmieniem. Odwrotnie po 1989 r., kiedy nikt już nie miał siły więcej zajmować się tym tematem i zainteresowano się bogactwem, luksusem i drogimi towarami najlepszych marek. O biedzie przestano mówić, zaczęto jej unikać, zapanowała biedofobia, ale przecież nędza nie zniknęła i czasami dotkliwie przypomina o swoim istnieniu. Na łasce Kościoła Dawny, przedoświeceniowy, feudalny stosunek do biedy polegał na przekonaniu o jej nieuchronności i niezmienności. Jedni musieli być biedni, aby drudzy byli bogaci, i niczego tu się nie dało zmienić ani poprawić. Chrześcijanie zobligowani byli natomiast do miłosierdzia wobec bliźnich, które było częścią wielkiej ekonomii miłości i zbawienia. Biedni bowiem mieli się modlić za dusze czyśćcowe zmarłych bogatych. Zanim pojawiło się państwo dobrobytu (welfare state, Sozialstaat), o biednych troszczyły się przede wszystkim Kościół, władze komunalne, a ważną rolę odgrywała też prywatna dobroczynność. Teoretycznie jedna czwarta ogromnych wówczas dochodów Kościoła miała być przeznaczana na ubogich. Do Kościoła należały liczne szpitale, które zajmowały się w pierwszej kolejności pozbawionymi opieki ludźmi starymi, kalekimi, biednymi. Były domy podrzutków i sierocińce oraz kościelne lazarety. Sobór w Nicei już w roku 325 zobowiązywał wszystkich chrześcijan do pomocy ubogim, obcym i chorym. Biedaków wspierały chrześcijańskie bractwa i samorządy komunalne, ograniczając się jednak ściśle do rejestrowanych „swoich” biedaków. Otrzymywali oni znaczki, np. żółte krzyże, które pozwalały ich odróżnić od żebraków obcych. Na francuskim królewskim dworze Ludwika Świętego posiłek codziennie otrzymywało 120 ubogich. Owym biednym rytualnie usługiwał sam król, nalewając zupę i krojąc mięso. Wypowiedzi wybitnych postaci chrześcijaństwa miały podobny wydźwięk, utrzymany w duchu miłosierdzia. Św. Chryzostom chciał więc, aby 10% najbogatszych wzięło na utrzymanie 10% najuboższych. Najważniejszy z ojców Kościoła, św. Tomasz z Akwinu, dowodził, że człowiek nie może przywiązywać się do rzeczy materialnych i powinien biednym rozdać to, co nie jest mu niezbędne. Siedem cnót miłosierdzia brzmi bardzo wymownie: głodnych nakarmić, chorych pokrzepiać, więźniów nawiedzać, podróżnych w dom przyjąć, nagich przyodziać, niewolnych wykupić, martwych pogrzebać. Średniowieczny komentarz do tych cnót brzmiał: „Stąd płynie nauka, że książęta, prałaci i inni możni powinni żywić litość wobec tych, którzy są w potrzebie, i niczego nie odmawiać prawdziwie ubogiemu w miarę możliwości, bowiem to właśnie zmazuje grzechy”. W średniowieczu nędza uważana była za stan naturalny i była ona powszechna. Wsparcia potrzebowali więc nie tyle ubodzy, ile zagrożeni w biologicznym przetrwaniu. Jak czytamy w książce Jeana-Louisa Goglina „Nędzarze w średniowiecznej Europie”, w XIII-wiecznej Francji na 10 chłopów jeden znajdował się w skrajnej nędzy, trzech w trudnej sytuacji materialnej, czterech żyło skromnie, a tylko dwóch w dostatku. W XVI i XVII w. jedna piąta ludności potrzebowała opieki. Markiz Vauban pod koniec XVII w. oceniał, że 10% Francuzów jest żebrakami, a jednej trzeciej niewiele do tego stanu brakuje. W wieku XVII postępowała centralizacja opieki nad ubogimi i rozwijały się instytucje publiczne. Zajmowały się tym miasta, przejmując od Kościoła opiekę nad biednymi. W Norymberdze w 1522 r. opiekę łączono z represjami, aby usunąć żebraków z ulic. Powstawały więzienia, domy pracy i opieki. Coraz częściej koncentrowano się w duchu kapitalistycznym na interpretacji, że biedota jest leniwa, pijana i sama sobie winna. Karano ją chłostą i pomagano tylko nielicznym uznanym za pokrzywdzonych przez los. Kształtował się etos mieszczański, w którym wyciąganie ręki po pomoc było podejrzane bardziej niż dotąd i łatwo wiązano je z nieróbstwem. Nędzarze wywoływali strach, bo kojarzyli się z epidemiami. Zamykano przed włóczęgami bramy, projektowano roboty publiczne, aby dać im zajęcie. Marcin Luter pisał w 1520 r.: „Wystarczy tak wspierać biednych, aby nie umierali z głodu”. Więcej empatii miał katolik Erazm z Rotterdamu: „Jakże to? To członek tego samego co ty ciała szczerzy zęby z głodu, a tobie się odbija mięsem kuropatwy?