O tym, że chłopcy od „Führera” zbierają materiały wybuchowe, wiedziało pół Świdnika. Dopiero eksplozja w centrum miasta przerwała zmowę milczenia Sobotnie, późne popołudnie 20 lipca. Niespodziewany wybuch poderwał na równe nogi mieszkańców bloku przy ulicy 3 Maja, w samym centrum Świdnika. – Powiedziałam do córki: „Znowu szczeniaki rzucają petardami” – opowiada mieszkanka sąsiedniego bloku. – Nie minęło kilka minut, a tu karetka wyje, aż echo niesie. Wyglądam przez okno i widzę, jak pod ósemkę podjeżdża jeden radiowóz, drugi, trzeci. „Jezu! Co się tam dzieje? Leć na dół i zobacz, co się stało?” – krzyknęłam do córki. – Słyszałam, że coś huknęło – mówi mieszkanka ósemki – ale tak byłam zajęta rozmową z synem i wnukiem, którzy właśnie wrócili z urlopu, że nie zwróciłam na to większej uwagi. Niedługo potem ktoś zaczął dobijać się do moich drzwi. Otworzyłam, patrzę, a to policjant. „Proszę wziąć ze sobą dokumenty i natychmiast opuścić mieszkanie” – usłyszałam. „Co się stało?” – zapytałam zaskoczona. A on powiada, że rozerwało pocisk w mieszkaniu nade mną i ewakuują wszystkich mieszkańców bloku. Arsenał w piwnicy Pierwsi świadkowie, którzy weszli do pokoju w mieszkaniu na czwartym piętrze, byli wstrząśnięci tym, co zobaczyli. Wszędzie pełno było krwi, a na podłodze leżały powyrywane z dłoni palce. – Widziałam, jak wynosili Gabriela na noszach – mówi mieszkanka bloku. – Cały był we krwi, miał poszarpane ciało, osmolone włosy, poranioną twarz. Boże! Co on najlepszego zrobił? W czasie wybuchu oprócz 15-letniego Gabriela w mieszkaniu była jego matka. Nic się jej nie stało, bo znajdowała się w sąsiednim pokoju. Według policji, chłopak rozbrajał pocisk artyleryjski. Chciał go przepiłować. Podczas wybuchu większość odłamków pocisku poleciała w stronę wersalki, co zdecydowanie stłumiło siłę rażenia, stąd uszkodzenia w mieszkaniu nie były duże. Chłopca przewieziono do kliniki w Lublinie. Amputowano mu obydwie dłonie i stopę. Przeprowadzono też skomplikowaną operację okulistyczną, bowiem odłamek pocisku uszkodził mu twarz. Lekarze nie potrafią jeszcze odpowiedzieć na pytanie, czy chłopak będzie widział. Przez parę godzin kilkadziesiąt ewakuowanych z bloku rodzin koczowało na wyznaczonym przez policję terenie. Policyjni pirotechnicy przyjechali ze specjalną beczką do przewożenia niebezpiecznych ładunków i rozpoczęli drobiazgowe przeszukanie mieszkania i pomieszczeń w piwnicy, należących do rodziny Gabriela. Znaleziono zapalniki i materiały służące do wytwarzania bomb. – Pani sobie wyobraża, co by się z nami stało, gdyby wybuch uszkodził instalację gazową i powybuchały te świństwa, które u nich w domu znaleziono? Przecież tego było na kilka bomb – mimo iż od wybuchu minęło kilka dni, starsza kobieta nadal jest przerażona. – Razem z nami pół Świdnika by z dymem poszło. – Trzeba było aż takiej tragedii, aby mieszkańcy Świdnika zaczęli współpracować z policją – mówi nadkomisarz Grzegorz Hołub, zastępca komendanta powiatowego policji w Świdniku. – Dopiero teraz rozwiązały się ludziom języki. Przedtem nikt niczego nie widział i nikt o niczym nie słyszał. Trwała zmowa milczenia. „Führer” i jego drużyna Od dłuższego czasu świdnicka policja miała na oku 22-letniego Alberta K., zwanego „Führerem”. Niepracujący młody człowiek wyróżniał się faszystowskimi poglądami. Na niedzielną mszę przychodził do kościoła ubrany w odprasowane na kant, czarne spodnie, czarną koszulę i wypastowane na błysk buty. Zwracał na siebie uwagę. – Jestem narodowościowcem – mówił o sobie. – To zwykły nieudacznik – słyszę teraz. – Chciał być przywódcą, ale żadna młodzieżowa grupa go nie akceptowała, więc zaczął skupiać koło siebie małolatów, kilkunastoletnich chłopów. Tylko im mógł imponować. Grupa spotykała się raz-dwa razy w tygodniu, w różnych miejscach, często w lesie za Świdnikiem, zwanym Wilcze Doły. W czasie II wojny światowej były tam olbrzymie, niemieckie magazyny broni. Chłopcy zaczęli gromadzić niewypały. Na wzór wojskowy grupa miała opracowany regulamin i ustaloną hierarchię stopni – od szeregowca do generała. Ubierali się w mundury kupowane na targach staroci, pisali ideologiczne ulotki, organizowali sprawnościowe marszobiegi, witali hitlerowskim pozdrowieniem. – Ideologia najbardziej interesowała ich przywódcę – twierdzą policjanci. – Na przykład głosił on teorię o czystości ras. Dla nieletnich była to głównie zabawa. –
Tagi:
Izabella Wlazłowska