Jarosław Kaczyński strzelił sobie w stopę. Sobie i PiS. Słowa, które padły 1 kwietnia, nie były żartem primaaprilisowym. Wzburzyły one cały Śląsk i nie tylko. Spowodowały, że o Ruchu Autonomii Śląska zrobiło się głośno jak nigdy dotąd. Te słowa mogą stać się powodem klęski wyborczej Prawa i Sprawiedliwości i pogrążyć byt polityczny prezesa. Ten w gruncie rzeczy błahy incydent już jest i będzie z pewnością szeroko wykorzystywany przez przeciwników politycznych Jarosława Kaczyńskiego i przez niechętne mu media. Cóż takiego się stało?
Otóż prezes, odsłaniając swoje XIX-wieczne,
zabarwione endecką ideologią poglądy,
pokazał, że nie rozumie współczesnego świata i nie dostrzega zachodzących w nim zmian. Nie widzi tendencji występujących w procesie rozwoju społecznego w świecie i w Europie.
Tendencje te nawet w naszych mediach były celowo wyciszane i marginalizowane. Teraz jednak, gdy sprawa Ruchu Autonomii Śląska i samej autonomii jako takiej stała się głośna, pora na te problemy spojrzeć poważnie. Czas przyznać, że w całym świecie i oczywiście w Europie wzmagają się procesy dezintegracyjne, a ich zaczynem są zwykle różnice kulturowe, etniczne, cywilizacyjne i językowe. Niech jako przykład posłużą Baskowie, Katalończycy, Flamandowie, Walonowie, Szkoci i Walijczycy. Przykładem niech będzie rozpad Jugosławii i Czechosłowacji, a także sprzeczności między północnymi i południowymi Włochami. Procesy te przybierają na sile – z drugiej jednak strony, postępuje integracja gospodarcza, finansowa, kulturowa, polityczna, a wszystko to jest stymulowane rozwojem informatyki, upowszechnianiem internetu i błyskawicznym przepływem informacji.
Te dwie pozornie przeciwstawne tendencje wcale nie muszą się wykluczać. Wręcz przeciwnie – różniąc się w szczegółach, możemy się jednoczyć w sprawach ogólnych i rozwiązywać problemy o charakterze szerszym, globalnym. Dbając przy tym o zachowanie właściwych proporcji między jedną a drugą stroną życia społecznego.
Istnieją przecież państwa, w których
różnice w sferze lokalnej
i zachowana tam samodzielność nie zakłócają funkcjonowania organów centralnych państwa. Klasycznym przykładem jest choćby Szwajcaria, której różnojęzyczne kantony tworzą Konfederację Szwajcarską, nie wykazując przy tym żadnych tendencji separatystycznych. Innym, najbliższym nam przykładem jest nasza Rzeczpospolita Obojga Narodów, sprawnie funkcjonująca przez niemal trzy stulecia mimo wchodzących w jej skład wielu narodów, religii, kultur i obyczajów. Upadła wtedy, kiedy zachwiały się proporcje między tym, co lokalne, a tym, co państwowe, centralne, królewskie.
Odrodzona w 1918 r. Rzeczpospolita, mimo że w jej granicach znalazło się ponad 30% ludności niepolskiej, była państwem scentralizowanym, co zrozumiałe, zważywszy, że musiała scalić trzy porozbiorowe terytoria w całość. Ale nawet w II Rzeczypospolitej zrobiono wyjątek dla województwa śląskiego, które otrzymało autonomię. Istniały Sejm Śląski, Skarb Śląski, odrębne przepisy prawne i wiele instytucji niezależnych od władzy centralnej. Po II wojnie światowej państwo polskie zniosło autonomię Śląska, a centralizacja państwa osiągnęła jeszcze większe rozmiary niż przed wojną, co można wytłumaczyć koniecznością odbudowy kraju ze zniszczeń wojennych i połączeniem Ziem Odzyskanych z macierzą.
Dziś jednak czasy są inne. Polska się zmieniła, Europa także. Integracja gospodarcza, finansowa i polityczna osiągnęły poziom, jakiego nie było nigdy przedtem. Zmaterializowało się to w formie Unii Europejskiej, wspólnej waluty i zniesienia granic. Jest to proces, który trwa, i trzeba jeszcze wielu, może nawet dziesiątków lat, aby ten młody organizm okrzepł. Wydaje się jednak, że jest to nieuchronne, zwłaszcza w epoce internetu, swobodnego przepływu informacji i kapitału. Czy zatem państwa silnie scentralizowane najlepiej spełniają swoje zadania w obecnej dobie? Czy nie obserwujemy klasycznego konfliktu i sprzeczności pomiędzy „bazą” a „nadbudową”? Między „stosunkami produkcji” a „poziomem rozwoju sił wytwórczych”? Celowo użyłem tu terminologii marksistowskiej, ponieważ w tym wypadku doskonale się ona sprawdza. Może czas pomyśleć o reformie państwa i jego struktur?
Pragnę przypomnieć, że projekt reformy administracyjnej kraju, opracowany przez prof. Kuleszę, zakładał utworzenie ośmiu-dziesięciu silnych województw (regionów). Reforma ta, podobnie jak pozostałe,
została spartaczona.
Ostatecznie wskutek nacisków różnych grup interesów powstało tych województw aż 16. Istnieje w nich swoisty dualizm władzy i pomieszanie kompetencji sejmiku wojewódzkiego z urzędem wojewódzkim, marszałka z wojewodą itp. Podobnie jest na szczeblu powiatowym i gminnym. Nijak się to nie ma do idei samorządnej Rzeczypospolitej, o której tak gorąco dyskutowano na początku lat 90. Samorządom przybywa zadań, lecz nie przybywa środków. Kompetencje zaś są skutecznie ograniczane przez wszechwładną i rozdętą nadmiernie administrację.
Moim zdaniem, sytuacja dojrzała do reform. I to śmiałych, odważnych i głębokich, gdyż tylko takie sprostają wyzwaniom czasu i tylko takie mogą wzmocnić państwo.
Nie widzę niczego złego w postulatach autonomii tych regionów, które do tego dojrzały. Które wykazują znaczną jednolitość etniczną, kulturową i mają ponadto jakieś historyczne przesłanki. Tak jak Śląsk, jak Wielkopolska (gdzie momy pyry i tyż godomy po naszymu), jak Małopolska czy Pomorze. Oczywiście charakter i zakres takiej autonomii powinni określić fachowcy, specjaliści od prawa państwowego. Nie mogą tego robić politycy ani media. Autonomia nie oznacza przecież dążeń separatystycznych. Powiązania gospodarcze i infrastruktura stanowczo to uniemożliwiają. Autonomia to większa samodzielność w rządzeniu na swoim. To podkreślenie przywiązania do tradycji, wyraz miłości do swojej małej ojczyzny. To podkreślenie odrębności, tradycji, obyczaju i tych wszystkich różnic, które tak pięknie i kolorowo komponują się w całości. Wielkopolanin, Ślązak, Góral z Podhala, Mazowszanin i Kurp – każdy z nich jest sobą, a wszyscy są Polakami i obywatelami państwa polskiego.
Jarosław Kaczyński w sposób – jak myślę – niezamierzony spowodował lawinę. Wywołał temat, od którego już nie uciekniemy. Trzeba będzie się zmierzyć z tym problemem i dokonać niezbędnych reform państwa. Oby tylko ta naprawa Rzeczypospolitej nie okazała się – jak już nieraz w historii – naprawą spóźnioną.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy