Sezon łowiecki na lokatorów rozpoczęty. Od początku kwietnia można już eksmitować ich na bruk Z początkiem kwietnia skończył się okres ochronny i ruszyły eksmisje. Andrzej Tysarczyk, 50-letni mieszkaniec Gdańska, został 9 kwietnia eksmitowany na bruk (czyli, jak to się elegancko mówi, bez orzeczenia sądu o uprawnieniu do lokalu socjalnego) z jednopokojowego mieszkania, w którym mieszkał od urodzenia. Zapowiedział, że pójdzie na dworzec. Nie ma stałej pracy ani zasiłku, od paru lat nie płacił czynszu, choć to zaledwie 80 zł miesięcznie. Zaległości w opłatach to najczęstszy powód orzekania i wykonywania eksmisji. Lokale socjalne są przyznawane przez sądy raczej rzadko, więc ogromna większość eksmitowanych ląduje na ulicach (patrz: ramka) i szuka miejsca w noclegowniach dla bezdomnych. Wystarczają trzy miesiące niepłacenia, by prywatni właściciele, spółdzielnie czy zarządy budynków komunalnych mogły wystąpić z wnioskiem o pozbycie się opieszałych lokatorów. Właściciele kamienic robią to z reguły bez wahania, bo domy, które zdołali odzyskać, stoją na ogół w dobrych punktach miast i natychmiast znajdują bogatszych najemców. Spółdzielnie i ZBK – mają skrupuły, gdyż w Polsce prawie 30% lokatorów opóźnia się z opłatami, więc gdyby rygorystycznie ich traktować, na bruku musiałyby koczować całe zastępy. Prawo z minionych lat Pan Tysarczyk miał pecha, że nie udało mu się przekonać komornika, by odstąpił od wykonania eksmisji. Zgodnie z ustawą o ochronie lokatorów z czerwca ubiegłego roku, lokal socjalny trzeba zapewnić (i to nie na papierze, a w rzeczywistości) rodzinom, w których są ciężarne, małoletni, niepełnosprawni, bezrobotni, emeryci i renciści ze świadczeniami tak małymi, że powinni dostawać wsparcie z pomocy społecznej. Większość przeprowadzanych teraz eksmisji to jednak realizacja wyroków sprzed trzech, czterech czy nawet siedmiu lat, kiedy na mocy ustawy z listopada 1994 r. wszystkie wymienione kategorie osób mogły być bez ceregieli wyrzucane na ulicę. Właśnie wtedy dochodziło do tragedii i samobójstw. Prawo się zmieniło, ale wyroki już wydane pozostają prawomocne i trzeba je wykonać – chyba że eksmitowany złoży wniosek do sądu o wznowienie postępowania i zapewnienie lokalu socjalnego, który mu się należy w świetle obecnych przepisów. Gdy udowodni komornikowi, że wystąpił do sądu, eksmisji nie będzie. Tyle że eksmitowani to z reguły ludzie najbiedniejsi, niewykształceni, którzy nie potrafią zrozumieć urzędowego tekstu i nie wiedzą, że przysługują im lokale zastępcze, a jeśli nawet wiedzą, nie potrafią korzystać ze swoich praw. Bezrobotni, niepełnosprawni i wszyscy ci, których dziś chroni ustawa, powinni zostać poinformowani, że mogą oddalić od siebie widmo wyrzucenia na bruk i pewnie wysłano do nich stosowne pisma. Nadal jednak najczęstszym sposobem odwlekania eksmisji stosowanym przez lokatorów jest wyrzucanie awiz i listów urzędowych – choć to przed niczym nie chroni, bo wyważenie drzwi i wyniesienie rzeczy na ulicę może nastąpić także w czasie nieobecności lokatorów. Koszmar i katorga – To biedni i niezaradni ludzie. Lamentują, że nic nie wiedzą, że nikt o niczym ich nie zawiadamiał. Gdzież tam oni pójdą do sądu czy napiszą wniosek – mówi komornik Bogdan Mieczkowski ze stołecznego XX rewiru komorniczego (dzielnica Wola), który w początkach kwietnia przeprowadzał już dwie eksmisje na bruk, ale w obu wypadkach je przerwał i odłożył. – Bezrobotnego, który przedstawia zaświadczenie z urzędu pracy, nie będę eksmitował. Podobnie jak rencisty pokazującego odcinek renty na 270 zł, bo on zasługuje na pomoc społeczną. Eksmisje na bruk to koszmar, katorga, droga przez mękę, najgorsze sprawy, jakie istnieją. Jeśli w mieszkaniu jest pies, zabieram go do schroniska, ale człowiek trafia na ulicę. A poprzednie przepisy były wręcz barbarzyńskie, sąd nie badał, czy chodzi o inwalidę, czy o bezrobotnego – twierdzi Mieczkowski, który ma do wykonania prawie 300 decyzji eksmisyjnych. Najwięcej eksmisji w Polsce przeprowadza się w stolicy. W ubiegłym roku było ich 190, zaś wśród dzielnic króluje pod tym względem właśnie Wola – 75 eksmisji. – Musimy przestrzegać obowiązującego prawa. Pan Mieczkowski nie chciał wykonywać eksmisji z powodu swoich poglądów. Rozumiem, że każdy chciałby mieć pracę miłą, łatwą i przyjemną. Ale ja mam 40% lokali zadłużonych i eksmisje czekające na wykonanie – mówi Roman Burdecki, dyrektor Zarządu Budynków Komunalnych dzielnicy Wola. Jego zdaniem, ta kwestia jest często przedstawiana fałszywie. – Słyszymy, że wyrzuca się rodzinę z siedmiorgiem dzieci, a jak przychodzi co do czego, to okazuje się, że chodzi o jednego alkoholika. Obecna ustawa za szeroko określiła krąg osób,
Tagi:
Andrzej Dryszel