Odkąd grywam w „Kawie czy herbacie”, zaczepiają mnie ludzie na ulicy. Mówią: „Nie lubię jazzu, ale kiedy pan gra, nie jest to wcale takie straszne” Rozmowa z Włodzimierzem Nahornym – Pana płyta „Nahorny-Szymanowski. Mity” była nominowana do Fryderyka, kolejna – „Nahorny-Chopin. Fantazja polska” – otrzymała go w ubiegłym roku. Obie dobrze się sprzedają. Jak pan to tłumaczy? Przecież jazz nie jest w Polsce popularny. – Wokół jazzu narosło wiele uprzedzeń. Odkąd kilka lat temu związałem się z programem telewizyjnym „Kawa czy herbata” – gdzie raz w tygodniu, w czwartki, między 6 a 8 rano, gram różne jazzowe czy jazzujące kawałki, opowiadam o historii jazzu i instrumentach, zapraszam do rozmowy ciekawych ludzi – zaczęły mnie zaczepiać panie na ulicy, sprzedawczynie w sklepie albo kioskarki: „A, widziałam dzisiaj pana, pięknie pan grał, z przyjemnością słuchałam” itd. I każda kończyła: „Ja nie lubię jazzu, ale kiedy pan gra, nie jest to wcale straszne”. Pokutuje zła opinia o jazzie. Wielu ludzi słysząc sam termin „jazz”, mówi, że tego nie da się słuchać, że to jest za trudne, że trzeba być do tego przygotowanym. – Robiłam kiedyś sondę o jazzie i często słyszałam takie wypowiedzi: lubię jazz, ale tylko tradycyjny, zwłaszcza amerykańskie standardy; nie cierpię jazzu nowoczesnego, free jazzu, cool jazzu itd. – To znaczy, że ankietowani nie wiedzą, o czym mówią… Gramy dużo koncertów jazzowych w Polsce, w małych miastach. Zawsze przychodzi mnóstwo ludzi, zawsze mamy pełną salę. – Podejrzewam, że ci ludzie nie przychodzą na jazz, tylko na Nahornego. – Tak, bo mnie znają z „Kawy czy herbaty”. Ważne, że wychodzą z koncertu zadowoleni, ze świadomością, że jazz nie jest taki straszny, że tego się da słuchać. I chcą przyjść na kolejne koncerty. A organizatorzy są zaskoczeni, że jazz można sprzedać. – Zgodzi się pan, że termin „jazz” jest w Polsce nadużywany? Jak tylko ktoś gra synkopowaną muzykę, swingujące rytmy, mówi, że to jazz. – To pojęcie jest przeciągane w różne strony. Teraz jest już nowy termin: „jass” – przedziwna muzyka, z którą trudno się identyfikować normalnym jazzmanom. Ja też grałem dziwną muzykę, kiedy byłem młody – wtedy jazz był dla wielu dziwny. Nasza grupa, w której grał też Andrzej Trzaskowski, była bardzo awangardowa w tamtych czasach. Graliśmy Schaeffera, poważnych kompozytorów; było modne godzenie muzyki klasycznej, szczególnie dodekafonicznej, z jazzem. Mnie dzisiejszy jass się nie podoba, choć muzycy jassowi twierdzą, że wywodzą się z kręgów jazzu… Ludzie trochę pogłupieli, nie bardzo wiedzą, z czym jazz powinien im się kojarzyć. – Może pan zatem krótko zdefiniować, czym się różni jazz od niejazzu? – Nie: ani krótko, ani długo. Rzeczywiście można mówić o tym, jakie elementy powinny znaleźć się w jazzie: improwizacja, swing, synkopa, czyli rzeczy oczywiste, od których jednak się odchodzi czasami, np. swing się gubi. – Czy, pana zdaniem, grania jazzu można się wyuczyć, czy trzeba mieć specjalne predyspozycje? Pytam, bo amerykańscy jazzmani, zwłaszcza czarni, twierdzą, że jazzu nie można się nauczyć, trzeba go mieć w genach. – Prawdopodobnie się boją, że biali dostaną się do ich zamkniętego kręgu. Uważają, że to jest ich muzyka i wara od niej białym; nie mają zresztą racji, bo jazz wywodzi się zarówno z kręgów muzyki murzyńskiej, jak i europejskiej, zwłaszcza staroangielskiej; przez lata różne elementy się wymieszały. Rasizm działa w obie strony, czarni są czasem większymi rasistami, niż się przypuszcza. Są hermetyczni. Tylko wyjątkowo dopuszczają do siebie białych, i to zwykle znanych. Panuje np. opinia, że nie ma lepszych koszykarzy niż wysocy czarni, którzy są z natury bardziej sprawni i wytrzymali. Może to i prawda, tylko że w tej zamkniętej NBA jest coraz więcej białych. Kiedyś się mówiło, że nie będzie lepszego sprintera od murzyna, a przecież biały Niemiec, Schmidt, bił rekordy świata, wygrywając z każdym czarnym sprinterem… – Czy możemy wrócić do muzyki, bo nie mam pojęcia, o czym pan mówi… – (śmiech) …tak samo w muzyce jazzowej biali potrafią być dobrzy. Uważam, że jeśli ktoś lubi grać jazz i nieźle mu to wychodzi, dlaczego
Tagi:
Ewa Likowska