W Iraku nieatakowani, nie używamy broni. Jeśli jednak ktoś do nas strzela, pokazujemy siłę naszego uzbrojenia Gen. dywizji Mieczysław Bieniek, dowódca drugiej zmiany polskich sił stabilizacyjnych w Iraku – Czym różni się psychologicznie wyjazd żołnierza do Iraku dzisiaj – a właściwie w styczniu 2004 r. – od sytuacji tych polskich wojskowych, którzy jechali tam latem tego roku, w pierwszym kontyngencie sił stabilizacyjnych? – Początek polskiej misji był bardzo trudny, powiedziałbym, że trudniejszy, niż to się wielu dzisiaj wydaje. Niektórzy mówią, że była to droga przez mękę. I zarówno gen. Andrzej Tyszkiewicz, dowódca pierwszego polskiego kontyngentu, jak i Sztab Generalny, wykonali – z sukcesem – wielką pracę. – Kłopoty w tym pierwszym okresie były bardziej natury logistyczno- organizacyjnej czy wojskowej? – Kiedy do Iraku zjeżdżali pierwsi polscy żołnierze, wojna dopiero co się skończyła. Była spora niepewność, jak rozwinie się sytuacja. Liczyliśmy, że w pracy naszego kontyngentu będą dominować działania stabilizacyjne: wspieranie odbudowy naszej strefy, tworzenie irackich sił porządkowych. Tymczasem zagrożenia wojenne się nie skończyły. Trzeba było działać niejako na dwóch frontach. Z jednej strony, prowadzić misję wspierającą pokojowe wysiłki miejscowej ludności. Wielkim wyzwaniem było ułożenie poprawnych stosunków z miejscowymi klanami i grupami plemiennymi. W całym Iraku mieszkają przedstawiciele 22 narodowości. Tylko w polskiej strefie jest takich narodów kilka, jeśli nie kilkanaście. Z drugiej strony, trzeba było prowadzić wojnę przeciwko prosaddamowskim terrorystom i zwykłym bandytom, których namnożyło się w Iraku w ostatnich miesiącach. – Innymi słowy, wdepnęliśmy w klasyczną wojnę? – Nie, absolutnie nie. Polscy żołnierze działają w ramach misji stabilizacyjnej, chcę to mocno podkreślić. Taki jest mandat naszego działania. Z natury rzeczy nie możemy więc prowadzić operacji ofensywnych czy funkcjonować niczym regularne siły okupacyjne. Nie chcemy tego! Nie mamy na to przyzwolenia polskiego społeczeństwa i władz państwowych. Sami też nie chcemy tego robić. Zawsze, kiedy rozmawiam na temat naszych zadań w Iraku, podkreślam, że jest to misja czysta i szlachetna w intencjach. Ma pomóc Irakijczykom. – Niektórzy z nich jednak do was strzelają? – I to jest ta druga strona medalu. Dlatego chcę powiedzieć stanowczo: jesteśmy w Iraku, by nieść pokój i rozwój, ale na pewno nie pozwolimy, żeby bandyci i terroryści bezkarnie atakowali polskich żołnierzy. Żeby mogli nas łatwo zabijać. Dlatego jednym z filarów naszych działań jest zabezpieczenie własnych sił przed atakiem nieprzyjaciela, a także działania wyprzedzające pomysły terrorystów. Wokół obozów, gdzie stacjonują polscy żołnierze, zbudowaliśmy całe systemy zabezpieczeń. Patrole chodzą z bronią gotową do strzału. Dostajemy nowy, bardziej skuteczny i mający większą siłę ognia sprzęt i uzbrojenie. – Miejscowa ludność dobrze rozumie wasze intencje? To, że choć z bronią na ramieniu, jesteście w Iraku przede wszystkim po to, by Irakijczykom żyło się lepiej? – Znaczna część mieszkańców polskiej strefy tak. Wróciłem właśnie z rekonesansu w Iraku i jestem zbudowany skalą dokonanej już w naszej strefie odbudowy infrastruktury z wojennych zniszczeń, stopniem organizacji irackich sił policyjnych i poziomem współpracy z lokalnymi przywódcami klanów. Widziałem np. miejscowości, gdzie przez całe lata ludzie nie widzieli dentysty, nie mieli dostępu do rentgena, szczepień ochronnych ani specjalistycznej opieki lekarskiej. Dziś powoli to wszystko jest odbudowywane. Szkoły, szpitale, budynki administracji publicznej. Dbamy o lepsze zaopatrzenie ludzi w energię elektryczną i paliwo, o oczyszczenie systemów kanalizacyjnych. Wydajemy na to ogromne pieniądze, z których część pochodzi z funduszy administracji okupacyjnej, a część z odzyskanych kont bankowych Saddama Husajna. W polskim sektorze było to w ciągu minionych sześciu miesięcy ponad 5 mln dol. I niech mi pan wierzy, ogromna część mieszkańców polskiej strefy widzi rezultaty tego wszystkiego. – Czyli część stabilizacyjna waszej pracy przeważa nad częścią wojskową? – Generalnie tak. Ale trzeba też pamiętać, że bez wojskowej ochrony nie byłoby bezpieczeństwa w polskiej strefie, a bez bezpieczeństwa nie będzie skutecznej odbudowy Iraku. I dalej – bez wzrostu ekonomicznego nie będzie większego bezpieczeństwa. Sam pan widzi, że naszym zadaniem jest robić i jedno, i drugie. – Czego nauczyli się
Tagi:
Mirosław Głogowski