Nie ma i nie będzie drugiej Piaf

Nie ma i nie będzie drugiej Piaf

Warszawa 25.09.2023 r.Joanna Rawik. fot.Krzysztof Zuczkowski

Mnie też nazywano lubelską Piaf. Ale człowiek nie może być czyjąś kopią Joanna Rawik – piosenkarka, aktorka, dziennikarka Upływa 60 lat od śmierci Édith Piaf i świat nie doczekał się jej następczyni. Właśnie ukazało się kolejne wydanie pani książki o Édith Piaf – „Ptak smutnego stulecia”. – To nie jest nowe wydanie, ale dodruk, który co pewien czas przygotowuje wydawnictwo Studio Emka. To już trzecia wersja mojej książki o Piaf. Najlepsza, bo zdobyłam album zawierający pełną dokumentację prasową na temat tej francuskiej artystki. Niemal całe pani życie splata się z Édith Piaf – to nie tylko ta książka, ale i recitale, monodram, cykl audycji radiowych. Jak to się zaczęło? – Z Édith Piaf zetknęłam się jeszcze w Rumunii podczas wojny, którą spędziłam w Sibiu, pięknym saksońskim mieście – wojna ominęła je szerokim łukiem. Kiedy się zaczęła wojna, część pracowników Uniwersytetu w Czerniowcach ewakuowano na południe i tak się tam znaleźliśmy z rodzicami. Miałam zaledwie parę lat i byłam pod wrażeniem cywilizacji niemieckiej. Dopiero w Polsce się dowiedziałam o obozach koncentracyjnych. W Hermannstadt, czyli dzisiejszym Sibiu, wojny nie było. Ani jednego żołnierza nie widziałam, ani jedna bomba nie spadła. Dlatego Sibiu pozostało niezniszczone. Radio funkcjonowało normalnie i nieraz słyszałam Édith Piaf. Rumunia była frankofońska, znałam już francuski, śpiewałam berżeretki, ale jeszcze jej sztuki nie rozumiałam. Potem słuchałam piosenek Piaf w polskim radiu w latach 50., kiedy już byłam po studium teatralnym Byrskich, i dopiero wtedy weszłam głębiej w ich sens. Swój pierwszy w życiu konkurs w Lublinie, kiedy rozstałam się z teatrem na rzecz śpiewania, wygrałam jej piosenką „Padam, padam”. I to tak trwa i trwa. Od lutego prowadzę w radiowej Jedynce cotygodniowe audycje „Piaf, czyli wróbel” o piosence francuskiej, więc nadal jestem w kręgu Piaf. Piosenka francuska w czasach rewolucji była śpiewaną gazetą. Informowano przy okazji, kto jest u władzy, komu ucięto głowę. Nabrała charakteru nie tylko dokumentu, stała się bardziej literacka, publicystyczna. To ją wyróżnia wśród innych. Taki był czas – w okresie insurekcji warszawskiej, kiedy wystawiano „Krakowiaków i Górali”, śpiewane w spektaklu kuplety zmieniały się, komentowały aktualne wydarzenia. – Coś z tej tradycji pozostało, Kabaret Starszych Panów i piosenki-felietony Wojtka Młynarskiego. A we Francji – czy to trwa? – Z tym jest trochę gorzej. W Polsce też. Był taki złoty okres polskiej piosenki: Osiecka, Kofta, Adaś Kreczmar, Wojtek Młynarski, rozkwitły pod wpływem piosenki francuskiej. Dość wspomnieć o „Okularnikach” – to dokument epoki. Teraz to powraca u raperów, choć nie każdy jest Matą, synem prof. Matczaka. Poziom jednak bardzo się obniża, króluje disco polo, a zaczęło się od piosenki biesiadnej na początku transformacji. Stawianie na lichotę jest rzeczywiście niepokojące. – Ludzie potrzebują wyższego poziomu. Potwierdzają to choćby reakcje na moje audycje radiowe, echo jest szerokie. Za mało kultury jest w mediach. To całe nieszczęście – globalizacja, amerykanizacja czynią straszne szkody. Kiedyś rano wstaję, szukam po wszystkich stacjach, a tam wszyscy śpiewają tylko po angielsku. Czy ja jestem w jakiejś kolonii? Ludzie mają gminne przeświadczenie, że po angielsku jest bardzo światowo. Słuchają angielskiego, a nie umieją zbudować zdania po polsku. Pamiętam pierwsze festiwale opolskie, to były spotkania familijne, nie zwracaliśmy uwagi na konkurs, cieszyliśmy się ze spotkania z kolegami, bankietowaliśmy do rana i aż dziw, jakim cudem nazajutrz brylowaliśmy na scenie amfiteatru. W roku 1969 Edward Fiszer, jeden z twórców opolskich festiwali – siedzimy na widowni, a na scenie próbowała Maryla Rodowicz – powiada: „Nareszcie coś słonecznego, promiennego, dość już mam tych ponurych Rawików, Demarczyków”. Innego roku siedzę na próbie z Wojtkiem Młynarskim, słuchamy nowej osoby, Wojtek po chwili komentuje: „Kłamczucha”. Piaf też nie tolerowała kłamstwa. – Piaf mnie sporo nauczyła. Kiedy po raz pierwszy popłynęła na kontrakt do Nowego Jorku, na konferencji prasowej zapytano ją: „A kogo pani chce poznać w Nowym Jorku?”. To był rok 1948. Ona odpowiada: „Oczywiście Einsteina”. „A dlaczego Einsteina?”, pytają zdziwieni. „Bo jeśli tej miary uczony lubi grać na skrzypcach, to musi być

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 40/2023

Kategorie: Kultura