Samotne wyspy? To dla mnie brzmi bardziej literacko niż realnie Czym jest dla pana samotność? Jak ją pan definiuje? – Samotność może kojarzyć się ze smutkiem, nostalgią, depresją, odizolowaniem się od innych, zamknięciem się w sobie, niedopuszczaniem do siebie, wreszcie z wmawianiem sobie, że jest się samotnym i bezradnym „BO”… I wiele, wiele innych… Miał pan okazję obserwować samotność innych w show-biznesie czy też w życiu prywatnym? Jak to wyglądało? – Przyznam szczerze, że w swoim, długim już przecież, życiu nie miałem aż tak wielu spotkań z osobami samotnymi. Zresztą to pojęcie jest bardzo rozległe i wielowarstwowe. Powiem nawet więcej, w miarę upływu czasu starałem się – i nadal to robię – unikać szukania takich kontaktów, a nawet czasami uciekać od takich osób. Szczególnie jeśli działają na mnie destrukcyjnie, a nawet czasami, mimo tej powierzchownej samotności, po prostu bywają tzw. wampirami energetycznymi. Kilka razy w życiu zdarzyło mi się, czy to z powodu chęci pomocy, czy też po prostu z ludzkiej przyzwoitości, a nawet ciekawości, zbliżyć się do takich osób, ale parę razy dostałem „po łapach” i uznałem, że jednak często kowalem swego losu każdy bywa sam i nie zdołam poratować wszystkich. Tak, to bardzo złożony problem. W przygotowaniu do jednej z ról podobno odbył pan wizytę w szpitalu psychiatrycznym… Widać było tam samotność, odrzucenie przez społeczeństwo i bliskich? – Wizyta była bardzo krótka, nawet nie zdążyłem się zadomowić. Pacjenci z miejsca wyczuli we mnie obserwatora, a nie pokrewną duszę… Od razu zostałem odrzucony i żeby nie doczekać się np. oznak agresji czy niepotrzebnych pytań, z szacunku dla nich, po godzinie wypisałem się z eksperymentu zbudowania roli, jak to bywa w Hollywood, czyli w praktyce. Postanowiłem wykorzystać nauki ze szkoły teatralnej i własną intuicję. Kto wie, może gdybym bardziej wchłonął atmosferę szpitala, to trudniej byłoby mi zbudować tę sceniczną postać? Reasumując, byłem za mało doświadczony i za młody, żeby to mogło się udać. A przez tę godzinę widziałem masę pytań w ich oczach, czułem, nie zawsze zdrową, ciekawość, co tu robi ten chłopak. Widziałem smutek, bezradność, a co najgorsze – pogodzenie się z losem, rezygnację z łapania świata… Jak zniósł pan samotność „fizyczną” podczas pandemii – niemożność spotykania się na żywo z innymi? – Nie było tak źle. Były maseczki, przyłbice, platformy społecznościowe. A także zaległości książkowe i filmowe na Netfliksie czy HBO. Również dłuższe i częstsze rozmowy telefoniczne. Namawiany przez wiele osób założyłem Instagram i fanpage. Oczywiście były i ogromne minusy, jak brak koncertów, pozamykane galerie, kina itp. Ale i też mnóstwo ogromnych nieszczęść ludzi, którzy stracili swoich bliskich, a także swoje prace, małe przedsiębiorstwa, sklepy czy usługi gastronomiczne. Mogę bardzo egoistycznie powiedzieć, że dałem radę przejść przez to wszystko suchą nogą, ale nie mogłem nie widzieć, jak ogromna część społeczeństwa popada wręcz w rozpacz, a może i czasami w samotność, wynikającą właśnie z bezradności. Okropny czas dla wielu. Osobiście złapałem covid w przeddzień zniesienia restrykcji, a po paru miesiącach złapałem go drugi raz i też lekko. Ale możliwe, że lekko z powodu przyjęcia czterech dawek szczepionki. Nigdy nie założył pan rodziny. Czy z perspektywy wieku dojrzałego żałuje pan, że tak się nie stało? Czy gdyby założył pan rodzinę, Michał Bajor byłby osobistością mniej znaną lub w inny sposób? – Ależ wręcz odwrotnie. Śmiem podejrzewać, że wtedy byłbym o wiele bardziej znany, bo, po pierwsze, media mogłyby zaspokoić swoją i widzów ciekawość na temat urody drugiej połówki, ewentualnej latorośli, czy wdała się w tatę, opisów wypraw w świat, a także, co najbardziej ciekawi zawsze i wszędzie wszystkich, czyli, czy już jest po rozstaniu, czy jeszcze nie, jak się zapowiada związek itp., itd. Oczywiście, że nie mam się z czego cieszyć, że wybrałem sobie singielski tryb życia, ale i też nikomu, poza sobą, nie zrobiłem tym krzywdy. Tak, nie usłyszę „dziadku”. Trudno, żałuję. Coś za coś… Czy fanów mógłby pan nazwać swoją rodziną? Czy kariera zastępuje tę część pana życia? – Owszem, może trochę zastępuje, ale też bez przesady. Niezwykle cenię sobie moją świetną publiczność, która w chwilę wypełnia mi sale oper, filharmonii czy teatrów i domów kultury, ale już dawno przestałem