Nie mam kompleksów

Nie mam kompleksów

Celiński o Michniku, Urbanie, partyjnych mediach i filmowcach Rozmowa z Andrzejem Celińskim, ministrem kultury – Na początek porozmawiajmy o efektach spotkania w Muzeum Narodowym. Wbrew oczekiwaniom, środowiska twórcze, menedżerowie kultury nie zjedli pana na surowo. Poziom aprobaty dla koncepcji, którą pan zaprezentował, był zaskakujący. A można się było spodziewać, iż przynajmniej część zabierających głos zdystansuje się. Bo zaprosił pan wszystkich, prawda? – Starannie pilnowałem, aby najwięksi oponenci byli na sali. – I? – Nie jestem człowiekiem szalonym. Jeżeli wcześniej były napięcia pomiędzy mną a poszczególnymi ludźmi kultury, niektórymi środowiskami, to wywoływane one były po to, by czemuś służyły. Wyjątek był jeden – z Teatrem Powszechnym. – O którym powiedział pan, że dryfuje. – To był fatalny lapsus. Ale inne napięcia wywoływałem świadomie. Chodziło o to, żeby wreszcie zacząć poważnie rozmawiać. Bo trudno poważnie rozmawiać o tym, że brakuje pieniędzy w kulturze, bo to akurat nie od tych środowisk zależy ani ode mnie. Natomiast trzeba poważnie rozmawiać, w jaki sposób zbudować właściwy system finansowania kultury. Taki, który zapewniałby jej instytucjom pracę bardziej stabilną niż dziś. Tak więc naprawdę nie byłem zaskoczony debatą. Może trochę jej ciepłem. – Skąd ta pewność? – Bo propozycje nie mogły być odrzucone. Jeżeli się czegoś bałem, to tylko ze strony polityków, ale nigdy ze strony środowisk intelektualnych i kulturalnych. Bo w polskiej polityce myśli się sztampowo. A kultura wymaga odmiennego spojrzenia. Obawiałem się, że świat polityki może być tak zaskoczony moimi propozycjami, że wywoła to opór. – W osiągnięciu dobrego wyniku pomógł panu dobry marketing, dobra oprawa konferencji – komputery, wykresy, napisy… – Chodziło o to, żeby prezentacja dokonała się w środowisku właściwym dla jej treści. Muzeum Narodowe, które jest placówką nowoczesną, było takim środowiskiem. Po drugie, jest to miejsce kultury, a więc miejsce, w którym możemy spierać się o najlepszy sposób jej promowania, finansowania, ale w którym nie ma miejsca na spory partyjne. Bo kultura ma społeczeństwo łączyć. To nie Sejm. – Ale do Sejmu ze swoim programem będzie musiał pan trafić… – Przyjdzie na to czas. Wielokrotnie powtarzałem, że niczego nowego nie wymyśliliśmy. To nie tak, że wyciągnęliśmy królika z kapelusza, proszę, oto świetna propozycja, świat jej nigdy nie widział i nagle zobaczył. My zaproponowaliśmy tradycyjne, sprawdzone rozwiązania. Dlaczego poprzedni ministrowie nie mieli woli, determinacji, żeby wprowadzić rozwiązania, o których wiemy, że są słuszne? – Znamy odpowiedź. Bo naruszenie interesów wpływowych grup kosztuje. – Mówicie o mapie korzyści i strat… Na szczęście jest dziś tak, że uruchamiamy, odkrywamy nowe źródła finansowania kultury. Bardzo rzadko jakieś zamykamy. Jeżeli zamykamy, to nie tyle chodzi o dofinansowanie, ile o zamykanie – powiem to otwarcie – bezczelnego sięgania do pieniędzy publicznych dla prywatnego, niepodpartego potrzebą społeczną interesu. Tu, w sposób oczywisty, jakieś interesy zostały naruszone. Tak samo jak będą naruszone interesy ludzi, którzy od dziesięciu lat faktycznie, ale nieformalnie, uwłaszczyli się na majątku publicznym. – Kto się uwłaszczył? – Nazwisk nie będę wymieniał. Etap konfrontacyjny zakończyłem 6 kwietnia, w momencie zaprezentowania programu. Dodam tylko, że przykręcenie kurka dotyczy marginesu środowisk kultury. Podstawowa rzesza środowiska może na naszych propozycjach wyłącznie zyskać. Bo będą większe środki finansowe. No i będą one racjonalniej wykorzystywane. I warunki prowadzenia działalności kulturalnej przyjaźniejsze będą kulturze. – Czy zdąży pan przeprowadzić swoje propozycje przez Sejm, żeby nowy system zaczął działać od 1 stycznia 2003 r.? – Odpowiem uczciwie – nie wiem. Ale będę robił wszystko, żeby zmieścić się w czasie. Jeśli chodzi o program „Szansa dla kultury”, to obejmuje on siedem ustaw. Co to oznacza? Otóż niewielka liczebnie Komisja Kultury będzie musiała podzielić się na podkomisje do przygotowania odpowiednich projektów. Muszę więc uwzględnić, że wobec programu może zostać zastosowana obstrukcja. Wystarczy trzy razy zerwać posiedzenie… Musimy więc rozmawiać właściwie ze wszystkimi posłami Komisji Kultury. Musimy wszystkich przekonać, iż to gra korzystna dla każdego jej uczestnika. – A szansa na pieniądze z Lotto? Jak ją pan ocenia? Środowiska sportu bardzo przeciwko tej koncepcji protestują. – To efekt niezrozumienia. Sportowi nie zabieramy nawet złotówki. – To komu zabieracie?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2002, 2002

Kategorie: Wywiady