Całe życie dźwigam żelastwo, więc pomyślałem sobie: dlaczego nie zatańczyć? MARIUSZ PUDZIANOWSKI, strongman, bohater „Tańca z gwiazdami” – Jest pan ostatnio bardzo zajęty. Ma pan choć trochę czasu dla siebie? – Dzięki udziałowi w „Tańcu z gwiazdami” rzeczywiście nie mam czasu. Może gdy skończę zabawę w tym programie, będę miał ze dwa tygodnie wolnego. – I co pan będzie wtedy robił? – Zacznę przygotowania do zbliżających się mistrzostw świata. – I to jest wolny czas? – Taki mam tryb życia. Wszystko mam ułożone, a sport jest dla mnie priorytetem. Nie odpuszczam sobie tego. – Dobrze się pan czuje w roli showmana? – Nie jestem żadnym showmanem. Ten wizerunek jest wykreowany przez media. „Showman” to słowo, które ktoś sobie wymyślił, żeby wrzucić mnie w szufladkę. Jestem sportowcem. Taniec jak tabliczka mnożenia – No ale jednak w „Tańcu z gwiazdami” idzie pan jak burza, a ten program to przecież show, a nie sport. – Czasami słyszę komentarze ludzi, którzy mówią mi: przecież ty nie umiesz tańczyć. No to ja odpowiadam, że jak chcą pooglądać profesjonalny taniec, to niech sobie znajdą program z zawodowymi tancerzami i pewnie wtedy obejrzą ładny taniec. A do „Tańca z gwiazdami” zapraszają po prostu znanych ludzi. To mogę być ja, może być zawodnik sumo, mistrz rajdów samochodowych itd. A tacy ludzie na ogół nie potrafią tańczyć. Różne są opinie na mój temat, ale ja z tańcem zacząłem od zera, bo nigdy wcześniej nie tańczyłem. Ale ile można się nauczyć w ciągu tygodnia? – Dlaczego zgodził się pan na udział w tym programie? – Potraktowałem to po prostu jak nowe wyzwanie. Całe życie dźwigam żelastwo, więc pomyślałem sobie: dlaczego nie zatańczyć? Gdybym jednak wiedział, że to zajmuje tyle czasu, mocno bym się zastanowił, czy w to wchodzić. – Treningi taneczne są trudniejsze niż te na siłowni? – Nie tyle trudniejsze, ile bardziej czasochłonne. Żeby pojąć, o co chodzi w tańcu, trzeba czasu. To jest tak jak przy nauce języka obcego: choćbyś siedział dziesięć godzin dziennie, nie nauczysz się tego. Trzeba siedzieć systematycznie: dwie, trzy godziny dziennie przez długi czas i wpajać, wpajać, wpajać. A jak będziesz chciał nauczyć się tego szybko, to przykro mi, ale nic z tego. To samo jest z tańcem. Tu nie jest ciężko, ale uczenie się kroków – w lewo, w prawo, w przód – to jak uczenie się tabliczki mnożenia. – Zwłaszcza że w każdym programie jest inny taniec. – Właśnie. Profesjonalny taniec to ciężki kawałek chleba. – A jak się pan odnajduje w świecie show-biznesu? Pośród aktorów, dziennikarzy, kamer, całego tego blichtru… Pan tam przecież przybył z zupełnie innego świata. – No tak, są tam osoby, które kilka lat już tańczyły. Można powiedzieć, że ja w tej dyscyplinie zostaję na tyłach. Po prostu przyszedł tam jakiś szary Pudzianowski. – Przecież już wcześniej był pan popularny dzięki zawodom… – To tak jak z piłką nożną. Gdyby nie telewizja, nie byłoby popularności. Moja popularność też rozkręciła się dzięki telewizji. – Ludzie proszą pana o autografy, zaczepiają na ulicy… – No, jest tego wszystkiego sporo. Rozkręciło się. Ale ja nie mam parcia na szkło. Nie jeżdżę za mediami jak co poniektórzy: weźcie mnie, pokażcie, bo zrobiłem to czy tamto. Jak media chcą, same do mnie dzwonią. Jak mam chwilę, to pogadam. – A tabloidy? – Tabloidy przeginają. Ich dziennikarze stoją często pod moim domem. Bo to nie jest jakiś zwykły, przeciętny Kowalski, który kupił sobie aparat, robi zdjęcia na ulicy i je sprzedaje, tylko zawodowi fotoreporterzy polujący na gwiazdy. Jak któryś chce, to niech mnie zapyta i wtedy niech robi zdjęcia. A nie tak, że chowa się w krzakach, robi dziesięć zdjęć i potem najgłupsze daje do gazety. – Taka pewnie jest cena sławy, że znajdą się tacy, którzy będą chcieli poznać pana prywatne życie. – Przykro mi, ale w moje życie prywatne nie pozwolę sobie wejść z butami. Mogę zaprosić tego czy innego dziennikarza na kawę do domu, ale w życie prywatne wejść nie pozwolę. Swojego życia prywatnego nie sprzedam za żadne pieniądze. – Czy sława zmusiła pana do zmiany trybu życia? – Nie, nie zmieniłem trybu