Pokolenie, które poparło Tuska, wyrosło na haśle no-free-lunch. Nauczyło się liczyć tylko na siebie. Większość nigdy nie dostała nic za darmo Dwa lata temu, po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości, dziennikarze i politolodzy wieszczyli dwie nieprzerwane kadencje dla prawicy pod rządami Jarosława Kaczyńskiego. Dziś na fotelu premiera jest już kolejny prawicowy i konserwatywny polityk, a część komentatorów rozważa nawet szanse Donalda Tuska na zwycięstwo w wyborach prezydenckich za trzy lata. Ja nie wiem, jak za dwa lata będzie wyglądała polska scena polityczna. Żadna z istniejących partii, ani na prawicy, ani na lewicy, nie ma patentu na trwanie, niezależnie od tego, czy ma kilku-, czy stuletnią historię. Zresztą zajęciem polityka nie powinno być przewidywanie przyszłości, tylko jej kształtowanie. Do kształtowania przynajmniej najbliższej przyszłości wzięli się ochoczo zarówno zwycięzcy, jak i przegrani ostatnich wyborów parlamentarnych. Waldemar Pawlak, emanując spokojem, próbuje odkleić łatkę pazerności od PSL, Donald Tusk mówi o miłości, a Ludwik Dorn zabrał się do demokratyzacji PiS. O ile nie wiem zbyt wiele o spokoju Waldemara Pawlaka czy miłości Donalda Tuska, to gorzki smak demokracji w wykonaniu Ludwika Dorna poznaliśmy wszyscy, gdy pełnił funkcję marszałka Sejmu. Także po lewej stronie sceny politycznej rozpoczęły się gorące dyskusje nad kształtem i przyszłością koalicji Lewicy i Demokratów i generalnie lewicy. Dyskusje tym gorętsze, że odbywają się w cieniu porażki wyborczej tego lewicowego projektu. Jest wiele przyczyn porażki lewicy w tych wyborach. Część można złożyć na karb czynników obiektywnych, część wynika z błędnych założeń czy nietrafionych decyzji. Trzeba o nich uczciwie i publicznie rozmawiać, bo takiej dyskusji oczekują od nas nie tylko członkowie partii, lecz także nasi wyborcy. Przestrzegam moich przyjaciół i kolegów na lewicy przed próbą rozmywania tematu. Kto nie umie wyciągać wniosków z porażki, ten nigdy nie odniesie zwycięstwa. Początkiem drogi do zwycięstwa dla lewicy i jednocześnie zamknięciem dyskusji o wyniku LiD powinien być kongres SLD. To na nim musi nastąpić, niezbędne po każdej porażce, przegrupowanie. Sojusz Lewicy Demokratycznej na pewno, a mam wrażenie, że także pozostałe partie wchodzące w skład LiD, potrzebują przegrupowania sił, aby nadać wspólnej inicjatywie nową dynamikę, odświeżyć mandat i stworzyć sformalizowaną przestrzeń dla aktywności tym, którzy w pewnych sprawach mają inne zdanie. Dopiero władze dysponujące nowym mandatem powinny podejmować decyzje dotyczące przyszłości, zarówno programowej, jak i organizacyjnej koalicji Lewicy i Demokratów. W tym wypadku metoda faktów dokonanych i dekretów nie zadziała. Poszukiwanie miejsca na scenie politycznej dla lewicy często sprowadzane jest do sporu o kierunek „skrętu”: na lewo czy do centrum. Środowisko polityczne to nie statek poruszający się zgodnie z poleceniami kapitana. To żywy organizm złożony z ludzi, którzy mają swoje poglądy, przekonania i doświadczenia życiowe. Trzeba ich ośmielić do mówienia o nich. Wtedy przekaz będzie autentyczny i wiarygodny. My nie musimy i nie będziemy nigdzie skręcać po to, aby szukać rozczarowanych wyborców jakiejś formacji. Zresztą mówienie o ludziach: wyborcy PO, PiS czy PSL, klasyfikowanie przez pryzmat poprzednich wyborów to zajęcie dla naukowców i politologów, a nie polityków. Takie podziały w sensie świadomościowym po prostu w społeczeństwie nie istnieją. Dzielenie ludzi na zwykłych, których wedle słów Jarosława Kaczyńskiego reprezentuje PiS, i innych, w domyśle tych gorszych, to zły nawyk polskiej polityki. Na każdego człowieka musimy patrzeć indywidualnie, przez pryzmat jego szans, oczekiwań, pragnień i problemów. Dla każdego musimy mieć konstruktywne propozycje. Wiarygodne, atrakcyjne rozwiązania oparte na lewicowym sposobie widzenia świata. To z pewnością nie będzie proste zadanie. Młodzi ludzie, których masowe poparcie sprawiło, że Donald Tusk został premierem, zostaliby w domu, gdyby wiedzieli, kogo wybierają. Światopoglądowy konserwatyzm to nie jest ich sposób myślenia. Niestety, najprawdopodobniej propozycja LiD również nie skłoniłaby ich do pójścia na wybory. To pokolenie wyrosło na haśle no-free-lunch. Nauczyło się liczyć tylko na siebie. Większość nigdy nie dostała nic za darmo. Ci ludzie sami zapłacili za swoje studia, mieszkanie czy wakacje. Większość z nich nie liczy, że kiedykolwiek dostanie coś free, nie liczy na żadną pomoc. Pokazanie tym wyborcom, że wrażliwość społeczna to nie rozdawnictwo, a lewicowość to nie populizm, jest naszym wielkim wyzwaniem. Wyzwaniem dla zjednoczonej lewicy. Wyzwaniem na lata. Musimy się
Tagi:
Grzegorz Napieralski