Rozłączyła ich wojna. Odnaleźli się po 40 latach, ich ślub był nadal ważny. Ona zapłaciła za to utratą emerytury Chciała zostać wielką śpiewaczką – pojechała do Wilna na konkurs amatorów. Jego ambicje nie były aż tak wygórowane. – Zakochałam się w Janku od pierwszego wejrzenia – wspomina Walentyna Kramicz, z domu Dubaszyńska. – Kramiczowie mieszkali nieopodal mojej wsi Kozaki. Mama Jana na długo przed naszym ślubem mówiła do mnie: „Moja synowo”. Starsza kobieta siedzi w fotelu. Przed nią na stole rozrzucone fotografie. Niektóre stare, pożółkłe. – O, tu – pani Walentyna pokazuje grupę młodzieży ze staromodnymi rowerami – jestem z Jankiem. Ale on jakoś nie patrzy na mnie… Miał wiele wielbicielek. Ja byłam na końcu. I wszystkie przetrzymałam. Wydostaje ze sterty zdjęcie o postrzępionych rogach. – Tak wtedy wyglądaliśmy. Z fotografii spoglądają na siebie urodziwy mężczyzna o jasnym spojrzeniu, z rozwichrzoną, bujną, płową czupryną i gładko zaczesana dziewczyna z ciemnym kokiem, otulona futrzanym kołnierzem. Typ skromnej panienki z dworu. Czas wojny Datę ślubu ustalono naprędce, niespełna miesiąc przed wybuchem wojny. Jan otrzymał już kartę powołania do wojska. Zachowało się zdjęcie, na którym w pełnym rynsztunku wsiada do pociągu żegnany przez najbliższych. Wrodzony optymizm Wali nie dopuszczał złych myśli. Kilka tygodni po ich rozstaniu do Kozaków wkroczyła Armia Czerwona. Rodzinne włości Dubaszyńskich i Kramiczów znacjonalizowano. Dzięki koneksjom ojca Wala wyjechała do krewnych w Gruzji. Tu skończyła szkołę pielęgniarską i podjęła pracę w sanatorium w Chałtubach. Od Janka nie docierały żadne wieści. Podejrzewała, że jest w obozie jenieckim. W 1941 r. rodzinne tereny zajęły wojska hitlerowskie. Matka błagała ją o przyjazd do Kozaków. Przeczuwała, że mogą się już więcej nie zobaczyć. Ale Walę wezwano przed komisję wojskową w Gruzji. Otrzymała powołanie do radzieckiego pociągu sanitarnego. Odtąd będzie pomagać w transporcie rannych żołnierzy z linii frontu. Eszelon mimo oznakowań Czerwonego Krzyża niejednokrotnie był ostrzeliwany. – Za każdym razem sprawdzałam, czy wśród rannych i zabitych nie ma mojego Janka. Nie znalazłam go – wspomina po latach. Kiedyś jej pociąg stacjonował w pobliżu Kazania. Tam formowano polski batalion. Poprosiła swego przełożonego, aby pozwolono jej dołączyć do rodaków. Polakom brakowało pielęgniarek. W odpowiedzi zamknięto ją na noc w wagonie chłodziarce. Nad zziębniętą, półżywą sanitariuszką zlitował się nad ranem starszy mężczyzna z sąsiedniej jednostki. Rannych zwożono aż za Bajkał. Pociąg często zmieniał trasy. Kiedyś w drodze na Prusy Wschodnie przejeżdżał zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Kozaków. Wala zapragnęła choć na chwilę zobaczyć bliskich. Mimo wielokrotnych próśb nie otrzymała zezwolenia. Potem ich pociąg został zbombardowany. Zginęło wielu rannych i pracowników służby sanitarnej. Wala była na torach, usiłowała wciągnąć do wagonu ciężko rannego żołnierza. Huk, salwa spadających bomb, tumany kurzu. Ktoś odkopywał zasypanych po bombardowaniu. Usłyszała jeszcze nieznany głos: „Ona żyje”. Ale powiedzieć już nic nie mogła. Jej pociąg odjechał. Leczenie trwało kilka miesięcy. Później długa rekonwalescencja. Wcześniej do rodziny dotarła wieść o jej śmierci. W tym samym czasie przyszedł list od Jana. Więc powiadomili go o śmierci żony. W nowych związkach Siedzą w fotelach obok siebie. Starszy mężczyzna zdejmuje okulary, aby przetrzeć je bibułą. – Załóż je, Janku – prosi Walentyna. – Kiedy patrzę na słońce, zachodzą mgłą – łagodnie tłumaczy mężczyzna. – Ty nie patrz na słońce, patrz na mnie, kochanie moje – kobieta uśmiecha się i gładzi ręce męża. Jan skończył 86 lat. Wkrótce czeka go poważna operacja oczu. Kobieta sięga po kolejne fotografie sprzed pół wieku. Oto Jan jeszcze w mundurze na polskim Pomorzu. Koniec wojny. Po otrzymaniu informacji o śmierci żony postanowił nie wracać na kresy. Zamieszkał w Zielonej Górze, założył rodzinę. Na świat przyszło dwoje dzieci. Dostał pracę w fabryce dywanów. Ona długo była w rozpaczy – przyznaje. Wyjechała do Rygi, została pielęgniarką. – Nie mogłam patrzeć na mężczyzn – wspomina. Z czasem pogodziła się z losem. Wyszła za mąż 10 lat po wojnie. Po śmierci siostry zajęła się wychowaniem jej dzieci, Pawła i Tamary. Od dawnych przyjaciół repatriowanych do Polski otrzymywała listy. Zapragnęła
Tagi:
Alina Suworow