Polemika z Piotrem Żukiem Diagnoza całego pokolenia i opatrywanie go etykietkami zawsze niesie ryzyko. Tym bardziej kiedy używa się do tego danych z innego kręgu kulturowego. O taką diagnozę pokusił się Piotr Żuk w felietonie „Uśpione pokolenie” („P” nr 46). Trudno mi pominąć ją milczeniem, jako że sama zaliczam się do owego „uśpionego” pokolenia dwudziestokilkulatków. Podziały na „nas”, młodych, i „was”, starszych (lub odwrotnie, zależy, z której strony barykady jesteśmy), przewijają się przez literaturę i publicystykę od setek lat. Fakt, że obecnie odwróciły się ich wyznaczniki: zwykle młodzieży zarzucano, że szarga świętości i wszczyna rewolucje. Dziś zarzuca się jej, że tego nie robi. Czy jednak brak rewolucji świadczy o uśpieniu i obojętności na sprawy społeczne? A może po prostu ta część społeczeństwa dorosła do tego, żeby zmiany przeprowadzać ewolucyjnie, a nie trzęsieniem ziemi? To prawda, że nie ma wśród nas politycznych liderów. Pytanie tylko, czy najwięcej działa faktycznie ten, kto jest na szczycie i kogo najbardziej widać w mediach. Wiara w to, że wchodząc w świat polityki, coś można zmienić, jest wśród młodych niewielka. Co więcej, parlament w ogromnej mierze zajęty jest przez tych, którzy dostali się tam w okresie przemian ustrojowych i dziś twardo pilnują swoich miejsc. Osoba z zewnątrz, aby uzyskać poparcie w partii, musi wykazać się psią lojalnością, niewielkie ma zatem szanse na forsowanie własnych rozwiązań. Dlatego częściej działamy tu, gdzie nasza praca jest skuteczna. Kierujemy oczy bliżej, co jednak nie znaczy, że na siebie. Ale to głównie młodzi inicjują ruchy lokalne, oddolne, coraz częściej inicjują społeczne dyskusje, zakładają fundacje i stowarzyszenia. To nasze pokolenie najczęściej wybiera pracę w krajowych i międzynarodowych organizacjach pozarządowych (często zresztą zderzając się tam ze skostniałymi strukturami i tłumieniem wszelkiej inicjatywy, co jest tematem na oddzielny artykuł). Nastąpiła pewna polaryzacja działań. Z jednej strony, jesteśmy znacznie bardziej kosmopolityczni: kształcimy się i pracujemy poza Polską, utrzymujemy kontakty z przyjaciółmi na całym świecie. Granice, zwłaszcza te w obrębie UE, nie stanowią przeszkody. Z drugiej strony, może właśnie dlatego częściej działamy lokalnie, inicjując akcje w obrębie osiedla, dzielnicy, miasta – bo tu mamy większe poczucie wspólnoty. Stawiamy raczej na działania społeczne, nie polityczne. I jeszcze jedno: naszym podstawowym medium, wbrew tezom Piotra Żuka, nie jest telewizja, jest nim internet. To otwiera nowe możliwości, bo dostęp do wiedzy jest nieograniczony, ale też w wyniku szumu informacyjnego, utrudnia wyłowienie tego, co istotne. W jednym przyznaję felietoniście rację. Mam poczucie, że za każdym razem, gdy mówię „my”, powinnam gryźć się w język. Bo faktycznie: trudno pisać o „nas”. W końcu nie mamy nawet, co Polaków zwykle jednoczy najbardziej, wspólnego wroga. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Agata Grabau