Te marki to taka jałmużna, ot, starczy na leki, na pielęgniarkę, może na nagrobek – mówią. – Za mało i za późno Zgodnie z niemiecką ustawą, prawo do świadczeń mają: – więźniowie obozów koncentracyjnych, karnych, obozów pracy, więzień; – osoby deportowane do III Rzeszy i na tereny okupowane do pracy przymusowej w przemyśle czy rolnictwie; – dzieci do lat 12 deportowane wraz z rodzicami, dzieci do lat 16 przebywające w obozach przejściowych, dzieci, które urodziły się, gdy rodzice byli robotnikami przymusowymi; – osoby przesiedlane do gett, prześladowane z powodu narodowości, także takie, które z tego tytułu musiały się ukrywać w czasie okupacji; – spadkobiercy wszystkich uprawnionych, jeśli osoby te zmarły w dniu 16 lutego 1999 roku (tego dnia Niemcy zadeklarowały utworzenie funduszu świadczeń pieniężnych dla represjonowanych) lub po tej dacie. Dodatkowa pula pieniędzy ma być przeznaczona dla ofiar eksperymentów pseudomedycznych oraz matek dzieci, które zginęły w Kinderheimach. – Myśli pan, że naprawdę będą płacić? – pyta starsza, tęga kobieta. – Płacić to może i będą, tylko czy my tego dożyjemy – odpowiada starszy pan. – Mam 82 lata, cukrzycę, chore serce, wątrobę. No i ile tego będzie? Starczy na leki, ale tylko na jakiś czas, żeby tak 40 lat temu… Wtedy mógłbym jakoś się urządzić, warsztat odbudować, bo mój ojciec był stolarzem i ja się tego fachu trochę uczyłem, ale ojciec na inżyniera chciał mnie wykierować. Mówił: “Ja szafy robię, ty domy i mosty będziesz budował, jak Kierbedź”. Ale jak tu na studia, kiedy ojciec zginął w Oświęcimiu, matka została z młodszym rodzeństwem. Bieda była straszna, a mnie na roboty wzięli. Trzy lata w Niemczech spędziłem. Kiedy wróciłem, do pracy trzeba było iść, rodzinę utrzymać. Za późno. Wszystko to za późno. – Oni to dobrze wykalkulowali – wtrąca pan o kulach. – Tak długo przetrzymywali, żeby nas jak najmniej było. Myśleli, wymrą, nie będzie komu płacić, a my jeszcze żyjemy. Trzeba brać pieniądze. – Moi rodzice mieli gospodarstwo na Pomorzu, niedaleko Golubia-Dobrzynia. Zaraz na początku wojny całą rodzinę wywieźli do dużego majątku niedaleko Piły. Miałam wtedy osiem lat – wspomina Regina Kwiatkowska. – Byliśmy tam całą wojnę. Rodzice ciężko pracowali, my też. Z bratem zbieraliśmy kartofle. Dawali nam takie numerki, ile kartofli zebraliśmy i nawet płacili za to, tylko bardzo mało. Pomagałam też gospodyni, zbierałam owoce w sadzie, pracowałam w ogródku. Od początku sierpnia do Fundacji “Polsko-Niemieckie Pojednanie” wpływają wnioski o przyznanie odszkodowań za niewolniczą pracę, pobyt w więzieniach, obozach koncentracyjnych. Co dzień przychodzi wiele osób, by zapytać, czy dostaną pieniądze. Bezradność. Gdzie szukać dokumentów, do kogo pisać? Kto teraz, po tylu latach potwierdzi, że byli, pracowali. Zmiana przepisów spowodowała, że dokumentacja ZUS-owska przestała być miarodajnym źródłem informacji, trzeba szukać w archiwach innych dokumentów. – Mój dokument jest tutaj – starsza pani odsłania przedramię. – Trzy lata w Oświęcimiu. – To pani dostanie 15 tysięcy marek – odzywa się z szacunkiem siedzący obok mężczyzna. – Należy mi się. Obóz to nie było sanatorium jak u bauera, to było piekło. – Ot, powiedziała, co wiedziała – oburza się starszy pan. – Dwa lata spędziłem na wsi na robotach. Mój bauer, Frishke się nazywał, to był sadysta. Nie mógł iść na wojnę, bo był kulawy, więc wyżywał się na nas. Jak w zimie pracy w polu nie było, to żebyśmy się nie nudzili, urządzał nam zawody, kazał “żabki” robić. A żebyśmy szybko skakali, to nas takim długim batem walił, gdzie popadło. Spaliśmy w komórce przy stajni, ale jak ktoś mu podpadł, to nie dość, że go stłukł, to jeszcze kazał spać na dworze. Pamiętam, taki młody chłopak z Rosji, Wasia, zamarzł jednej nocy. Takie to było sanatorium. Teraz jestem w najniższej grupie. Dostanę mniej niż 5 tys. marek. To jałmużna. Gdyby wyliczyć, ile miesięcznie zarabiał wtedy robotnik w Niemczech, pomnożyć przez miesiące, które tam spędziłem, że już nie wspomnę o biciu, głodzeniu, bo świnie u Frishkego jadły lepiej niż my, to wtedy byłoby to jakieś odszkodowanie, a tak?
Tagi:
Joanna Kosmalska