Nie wystarczyło być dobrym człowiekiem – rozmowa z Ireną Steinfeldt

Nie wystarczyło być dobrym człowiekiem – rozmowa z Ireną Steinfeldt

Tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata przyznaje się tym, którzy pomagając Żydom, ponosili ogromne ryzyko, których dużo to kosztowało Ile historii ocalonych z Holokaustu Żydów, tym samym ile podań o przyznanie tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata, trafia rocznie na pani biurko? – Przychodzi wiele setek mejli, ale aplikacje są różnej jakości – niektóre są od razu odrzucane. Dostajemy np. mejl: „Mój dziadek pomagał Żydom na Filipinach” – czy to już jest podanie? Nie. Jako podanie o przyznanie tytułu traktujemy ok. 400 wniosków rocznie. Oznacza to, że tylu jest badanych. Nie wszystkie wnioski trafiają ostatecznie pod obrady komisji, która decyduje o przyznaniu honorowego tytułu. W Jerozolimie, Hajfie i Tel Awiwie pracują trzy podkomisje liczące 30 osób, po 10 w każdej. To przeważnie ocaleni z Holokaustu. Są tacy, którzy pracują po 25 lat, mają ogromną wiedzę i doświadczenie. Ile trwa proces przyznawania tytułu Sprawiedliwego? – Od mniej więcej sześciu miesięcy do 25 lat. Dużo jest takich wieloletnich przypadków? – Niewiele. Podania trafiły do nas ćwierć wieku temu, kiedy nie było jeszcze mejli, archiwa nie były zdigitalizowane, telefonowanie za granicę nie było łatwe, świat dzieliła żelazna kurtyna. Trudno było w takich warunkach cokolwiek znaleźć. Było to przed powstaniem Fundacji Shoah, która zebrała 55 tys. wywiadów z osobami ocalonymi z Holokaustu. Dzisiaj przeglądamy wszystkie stare rejestry raz jeszcze i okazuje się, że możemy je uzupełnić. Dlaczego dziś, kiedy większość ocalonych i ratujących odeszła, napływa tyle podań? – Projekt Yad Vashem stał się szeroko znany, ludzie wcześniej nie słyszeli o nim tak powszechnie, stąd więcej podań. Czasami okazuje się, że pojawia się pośród nich nazwisko osoby, której poszukiwaliśmy 25 lat temu. Holokaust nie był popularnym tematem, wystarczy spojrzeć na książki wydawane w latach 80. ubiegłego wieku. Stał się „znany” w świecie dopiero po serialu NBC o ocalonych, po filmie „Shoah”, po powstaniu 20 lat temu Memorial Holocaust Museum w Waszyngtonie i otwarciu kolejnych muzeów w USA. Poza tym wielu ocalonym trudno było zmierzyć się z przeszłością przez te wszystkie lata. Czasami wracano do niej dopiero po ich śmierci. Inni mieli rodziców adopcyjnych i o swoim pochodzeniu oraz ocaleniu dowiadywali się po latach. Jeszcze inni pozostawali za żelazną kurtyną itd. Bywało, że w latach 70. ratujący przysyłali do nas listy o tym, że ratowali Żydów, ale dopiero teraz można je zbadać. Pierwszeństwo mają podania, które przysyłają jeszcze żyjący ocaleni. Chcemy zdążyć… Zdecydowaliśmy, że podaniami, które leżą w archiwach, zajmujemy się w drugiej kolejności, kiedy tylko mamy czas. Co musi się składać na dokumentację, by trafiła do komisji Yad Vashem? – To chyba oczywiste, że nie możemy przyznać medalu komuś, kto mówi: „Mój dziadek, babcia pomagali Żydom”. Albo pojawia się np. wnuk i stwierdza: „Tak, mój dziadek został uratowany”. Komisja Yad Vashem ma wobec składanego świadectwa wypracowane zasady. Jeśli ktoś mówi „słyszałem o tym”, ważna jest jakość tego świadectwa. Czy zgłaszający sam słyszał, czy rozmawiał z dziadkiem o Holokauście, czy pytał, a może dziadek sam opowiadał? Czasem wnuk mówi, że nie wie tego od dziadka, ale od babci, czyli dochodzi kolejna osoba. A skąd wobec tego babcia wiedziała, jeśli dziadek nie mówił? Czasem jest tak, że ocalony opowiadał o tym cały czas. Albo wnuk, będąc uczniem, przygotowywał do szkoły zadanie na temat historii rodziny i robił wywiad z dziadkiem czy z babcią. Proszę wtedy, by mi to przysłał, i bywa, że to wystarcza. Czasem musimy szukać czegoś więcej. Okazuje się, że dziadek w roku 1945 lub w 1946 czy później złożył zeznanie, które dziś jest przechowywane np. w polskim Żydowskim Instytucie Historycznym. Albo szuka się w rodzinie kogoś, kto pasjonuje się jej historią – a zwykle bywa ktoś taki – proszę więc o kontakt z nim. Czasem mamy listy, w których ocalony pisze, że „nigdy nie zapomni, jak mu otworzyli drzwi i udzielili schronienia”. Informacje składają się w całość, którą można przekazać komisji. Jej zadaniem jest nie tylko potwierdzenie, że ratunek został udzielony, ale że został udzielony z pobudek altruistycznych. Bo to nie są tylko piękne sytuacje – pisze o tym np. Barbara Engelking.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 25/2013

Kategorie: Wywiady
Tagi: Beata Dżon