Nie zabijam, daję szansę na życie

Nie zabijam, daję szansę na życie

18 lat kończy pierwsze dziecko urodzone w Polsce za pomocą metody in vitro Prof. Marian Szamatowicz jest pionierem zastosowania w Polsce technik rozrodu wspomaganego medycznie do leczenia niepłodności. Wraz z zespołem doprowadził w 1987 r. do urodzenia dziecka dzięki metodzie pozaustrojowego zapłodnienia, czyli in vitro. Przez ponad 20 lat był kierownikiem Kliniki Ginekologii Akademii Medycznej w Białymstoku (od 1 października jest na emeryturze). Ukończył Wydział Lekarski w Warszawie w 1960 r. Pracę rozpoczął w 1961 r. w Wojewódzkim Szpitalu Położniczo-Ginekologicznym w Białymstoku, a od 1963 r. do dziś wykłada w Akademii Medycznej w Białymstoku. – 18 lat kończy pierwsze dziecko urodzone w Polsce za pomocą metody in vitro. Przyszło na świat w dużej mierze dzięki panu, bo to pan kierował wtedy zespołem prowadzącym badania. Czy dostał pan zaproszenie na urodziny? – Znam tę osobę, wiem w przybliżeniu, gdzie teraz mieszka. Ale z uwagi na to, że rodzice nie chcą ujawniać sposobu jej poczęcia, nie kontaktuję się z nią. Takie podejście, choć występuje na całym świecie, w Polsce ma szczególny wydźwięk. A wszystko przez niechęć i negatywne podejście Kościoła katolickiego do tematu in vitro. – Krytycy wspomaganego rozrodu mówią, że uzurpuje pan sobie prawo do bycia Bogiem. Jak pan reaguje na takie uwagi? – Ci ludzie plotą bzdury. Do niczego nie roszczę sobie prawa! No, może poza jedną rzeczą. Chcę być lekarzem, który mając do dyspozycji współczesną medycynę, pomaga ludziom. A skoro już krytycy tak chętnie odnoszą się do wiary, warto przypomnieć, że Bóg, gdy stworzył pierwszego mężczyznę i pierwszą kobietę, powiedział: rozmnażajcie się, zapełniajcie Ziemię. Powtórzył to potem do Mojżesza w Księdze Praw Powtórzonych. W Starym Testamencie też były pary, które w sposób naturalny nie mogły mieć dzieci. Słowem, nigdzie nie zostało powiedziane, że ci ludzie raz na zawsze powinni mieć odebraną szansę na posiadanie potomstwa. W XXI w. szansę na upragnione potomstwo dają techniki rozrodu wspomaganego medycznie. Przy czym powinny być stosowane w dwóch podstawowych przypadkach. Po pierwsze, gdy wyczerpie się wszystkie inne metody leczenia. I po drugie, gdy zapłodnienie pozaustrojowe jest jedyną szansą na posiadanie dziecka. Na przykład pewna młoda dziewczyna, gdy miała kilka lat, zachorowała na ostre zapalenie wyrostka robaczkowego z odczynem otrzewnowym. Ma zniszczone procesem zapalnym jajowody. Jest bezpowrotnie bezpłodna. In vitro to dla niej jedyna szansa na bycie matką. Kto, jeśli ma odrobinę serca, chciałby pozbawić jej tej nadziei? – Obchodzi pan 45 lat pracy zawodowej. Patrząc z tej perspektywy, kiedy były najlepsze czasy do rozwoju leczenia bezpłodności w Polsce? A może dopiero te czasy nadchodzą? – Bywało już bardzo różnie. Pierwsze działania podejmowaliśmy przy wsparciu ówczesnego ministra zdrowia, pani Izabeli Płanety-Małeckiej. Potem były gorsze czasy, bo jej następca stwierdził, że leczenie niepłodności technikami rozrodu wspomaganego medycznie i zabiegi kosmetyczne nie są procedurami medycznymi. Zdawałoby się, że większej bzdury wymyślić już nie można. Dalej nastały nieco cieplejsze miesiące za ministra Jacka Żochowskiego. To on podjął decyzję, żeby choć jeden ośrodek w Polsce zaopatrzyć w nowoczesny sprzęt do leczenia metodą in vitro. Między innymi dzięki temu szpital w Białymstoku mógł prowadzić swoje badania na względnie europejskim poziomie. Niestety, potem znowu przyszły chude lata. Liczyłem na rząd lewicowy, ale się przeliczyłem. Ostatni minister tamtej kadencji, Marek Balicki, przygotowywał wprawdzie rozporządzenie, że wspomagane techniki rozrodu będą procedurami refundowanymi przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Jeszcze w październiku trwały prace nad tym dokumentem. Ale co z nim teraz będzie, nie wiem. – I czarnowidztwa uprawiać pan nie będzie? – Panuje obiegowa opinia, że niepłodność nie jest chorobą, a dziecko to luksus. Na niepłodność się nie umiera, to nie boli. Natomiast Światowa Organizacja Zdrowia jednoznacznie traktuje ją jako chorobę społeczną, a zdaniem wielu psychologów stres związany z rozpoznaniem niepłodności jest porównywalny do stresu związanego z wykryciem nowotworu. Tylko AIDS jest postrzegane jako schorzenie o większym wpływie na postawę człowieka i życie rodzinne. – Ale najwyraźniej w Polsce takie informacje mało którego polityka ruszają. Bo leczenie niepłodności ciągle odbywa się na koszt pacjentki i jej najbliższych. – I trzeba to wyraźnie powiedzieć. Problem leczenia bezpłodności u ludzi bogatych nie istnieje, bo w Polsce działa już ponad

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 45/2005

Kategorie: Wywiady