Nie zanosi się na to, by zbliżające się Święta Wielkanocne poprawiły nastroje społeczne. Rząd Leszka Millera nie może się uskarżać tylko na jedno. Na brak recenzentów. Trudno się już przebić w powodzi utyskiwań. A jednak mimo dużej konkurencji na czoło recenzentów udało się wysforować byłej ekipie rządowej. Tym, którzy ubrali nas w buty po brzegi wypełnione kłopotami i tlącymi się ogniskami zapalnymi. No i co rusz gdzieś się pali. A wtedy najgłośniej krzyczą „pożar!” właśnie ci, którzy sami zostawili niedopałki. Powie ktoś, że to normalne bo właśnie takie brutalne i bezwzględne są reguły obowiązujące w polityce. Że tu najłatwiej można odwracać kota ogonem i z czarnego robić białe. Że pamięć ludzka jest krótka i zawodna. Że ludzie chcą szybkich zmian i poprawy własnej sytuacji. I bardzo trudno jest się im pogodzić z tym, że będą musieli zrezygnować z tego, czego i tak mają zbyt mało. Bo taka jest sytuacja gospodarcza. A rynek nie zna pojęcia „cud”. Oczywiście, to nie rząd Millera doprowadził do tej sytuacji. Ale to jego rząd będzie musiał sobie poradzić z największymi problemami dekady. Przede wszystkim z tym największym, który najbardziej boli. Z bezrobociem. Prawie nie ma już bowiem polskiego domu, do którego nie puka strach o pracę. A nowych miejsc pracy nie będzie bez zmiany obecnych reguł, jakie tym rynkiem rządzą, w tym także bez zmian w kodeksie pracy. To oczywiste. Ale oczywiste nie znaczy jeszcze, że do zrealizowania. Długotrwałe negocjacje związków zawodowych i pracodawców nie dały przecież żadnego rezultatu. Nikt nie chce ustąpić. Związki zawodowe okopały się na pozycjach recenzenckich. Centrale związkowe OPZZ i „Solidarności” reprezentują w najlepszym razie tylko 20% zatrudnionych. Myślą przy tym tylko o swoich członkach, a nie o całym rynku pracy i milionach bezrobotnych. Obie mają wreszcie wspólnego wroga, rząd i pracodawców. „Solidarność” nie poczuwa się do współodpowiedzialności za ostatnie lata, a OPZZ próbuje nadrabiać bierność, z jaką obserwowała to, co się wówczas działo. Obydwa związki wzajemnie się kontrolują i prześcigają w roszczeniach. Związki zawodowe przeżywają wyraźny kryzys. W sytuacjach konfliktowych załogi rzadko pokładają w nich nadzieje. Pracownicy Stoczni Gdańskiej negocjowali z pracodawcami bez udziału związków zawodowych. I nie jest to wcale odosobniony przypadek. Problemem naszego rynku pracy są jednak nie tylko archaiczne związki zawodowe, ale również sami pracodawcy. Często o niskich kwalifikacjach a wysokich roszczeniach. Z dużą skłonnością do życia ponad stan. Rosnąca przepaść między światem pracy a nową warstwą pracodawców nie sprzyja kompromisom w negocjacjach na temat zmian w kodeksie pracy. Za dużo jest w tych negocjacjach grupowego egoizmu i chęci przerzucenia kosztów na drugą stronę. Każdy wybór będzie oprotestowany. Nie zazdroszczę rządowi. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański