Przedstawiciele każdego reglamentowanego zawodu mają dziesiątki argumentów za utrzymaniem ograniczeń – Ma być łatwiej, czyli byle jak?! Domaganie się w pełni otwartego dostępu do zawodu przewodnika to niezrozumienie tematu. Tak mówią ludzie, którzy nie mają pojęcia o przewodnictwie – zżyma się Stanisław Kawęcki, szef Komisji Przewodnickiej Zarządu Głównego PTTK, gdy słyszy, że jego profesja, a raczej pasja, pochłaniająca go od ponad 30 lat, jest wymieniana wśród tych, które zasługują na usunięcie wymogów kwalifikacyjnych. Zobaczymy, co urodzi góra. Rząd ustami premiera przekonuje o swojej determinacji, min. Gowin w sobotę ogłosił listę kilkudziesięciu zawodów, które w pierwszej kolejności mają zostać otwarte. Opór przeciw propozycjom deregulacji tężeje jednak niemal z godziny na godzinę, niezależnie od tego, o jaki zawód chodzi. – Min. Gowinowi poskarżył się kolega z Uniwersytetu Jagiellońskiego, który pokazywał znajomym Anglikom Kraków i strażnik miejski chciał go ukarać za nielegalne oprowadzanie. To bezsensowna nadgorliwość, ale minister sprawiedliwości nie powinien się tym zajmować. Widocznie panu ministrowi wydaje się, że jeśli ktoś skończy np. historię sztuki, to jest alfą i omegą w przewodnictwie. Nie jest! Ja mam 2,5 tys. książek – z geologii, geografii, przyrody, turystyki – i ciągle się uczę. Stanisław Kawęcki podaje przykład zamku w Kazimierzu. Wspomniany historyk sztuki opowie oczywiście o jego historii, ale nie będzie wiedział, z jakiego materiału powstało wzgórze, na którym zbudowano zamek, kiedy zostało wypiętrzone, jakie zjawiska na to wpłynęły. Dlatego kurs na przewodnika obejmuje wiele przedmiotów: topografię, geografię, geologię, etnografię, historię turystyki, podstawy psychologii i socjologii oraz pierwszą pomoc. Programy są nieco zróżnicowane, zależnie od tego, czy ktoś chce zostać przewodnikiem miejskim, terenowym czy górskim. A jeśli górskim, to czy beskidzkim, czy może tatrzańskim. Takie kursy, organizowane przez PTTK i inne podmioty związane z turystyką, trwają około półtora roku, kosztują 2-3 tys. zł. Potem można zdawać egzamin (240-300 zł), złożony z trzech części. Najpierw test (z 30 pytań trzeba odpowiedzieć na 20), potem część ustna, trzy wylosowane pytania (np. rola rodu Komorowskich w dziejach ziemi żywieckiej), wreszcie egzamin praktyczny – całodniowe lub dwudniowe (w przypadku przewodników górskich) oprowadzanie egzaminatorów. Egzaminuje trzyosobowy zespół, zwykle złożony z doświadczonych przewodników, choć wśród nich może też być pracownik naukowy specjalizujący się w dziedzinach wykładanych na kursie. – Egzamin jest państwowy, a nie wewnętrzny, samorządowy. Nigdy nie zdarza się, że w zależności od tego, kto zdaje, egzaminuje się łagodniej czy surowiej – zastrzega Stanisław Kawęcki. Niecnotliwa konkurencja Nie brakuje jednak opinii, że jeśli zdaje dziecko przewodnika – a często ten fach jest dziedziczony – stosuje się łagodniejsze kryteria. Oczywiście, gdyby nie było egzaminów, nie byłoby protekcji. Pytanie też, czy i w jakim stopniu można zrezygnować z obowiązku odbycia kursu. Do zawodu weszłoby wtedy sporo ludzi słabiej przygotowanych. Ale przewodnik czy pilot wycieczki to przecież nie pilot pasażerskiego odrzutowca. Błąd przewodnika turystycznego nie powoduje na ogół śmiertelnego zagrożenia (naturalnie poza szlakami górskimi), a jeśli nie poradzi on sobie z oprowadzaniem turystów, po prostu nie dostanie zleceń. Może warto więc usunąć ograniczenia w dostępie do tego zawodu i czekać, aż najgorsi się wykruszą? Takie pomysły nie są jednak dobrze przyjmowane przez zainteresowanych. Prawie 20 tys. osób w Polsce ma uprawnienia przewodnickie, pracy nie wystarcza dla wszystkich, więc przewodnicy bronią monopolu. 10 aglomeracji miejskich zostało zamkniętych dla przewodników z innych regionów, wolno w nich oprowadzać tylko miejscowym. Nawet dziś, przy konieczności ukończenia kursu i zdania egzaminu, przewodnickie grono ciągle debatuje o tym, jak usuwać ludzi nieodpowiednich, którzy nie wiadomo jakim cudem pokonali sito kwalifikacyjne. „Po Warszawie oprowadza kobieta marnej reputacji. Ostatnio widziałem ją namiętnie całującą się z facetem na Zamku Królewskim, a męża znam – i bynajmniej nie był to jej mąż! Co za wstyd! Czy nie ma możliwości weryfikacji kadr?”, żali się na konkurencję uczestnik internetowej dyskusji. Ale jeśli kursy i egzaminy nie są w stanie zweryfikować kadr, może zrobi to „niewidzialna ręka rynku”? Cena bezpieczeństwa Na rękę rynku nie chcą liczyć pośrednicy w handlu nieruchomościami. Oni uważają, że w ich zawodzie już jest duża konkurencja, poza