Niedemokratyczna pani Birmy

Niedemokratyczna pani Birmy

Myanmar's National League for Democracy (NLD) chairperson Aung San Suu Kyi leaves after the new lower house parliamentary session in Naypyidaw on February 1, 2016. Myanmar entered a new political era on February 1 as Aung San Suu Kyi's party took their seats in a parliament dominated by pro-democracy MPs who carry the hopes of a nation subjugated for decades by the military. AFP PHOTO / Ye Aung THU

Aung San Suu Kyi wybrała zawód polityka. I chyba nie ma żadnego pomysłu na kraj Dr Michał Lubina – biograf Aung San Suu Kyi Książkę „Pani Birmy”, biografię birmańskiej bohaterki narodowej, bojowniczki o demokrację, laureatki pokojowej Nagrody Nobla, zaczynasz od strącenia jej z piedestału, sugerując, że nie jest to postać jednoznaczna. – I dlatego właśnie jest ciekawa. Nie lubię bajek, a dotychczasowa historia osnuta wokół Aung San Suu Kyi była bajką. I to dla małych dzieci – o walce dobra ze złem. Tymczasem ja cenię fakty. Domyślam się, w którą stronę idzie ten zarzut – że kwestionuję jej życiowe wybory. Może nawet powiesz, że sprzyjam generałom rządzącym Birmą? Nic z tych rzeczy. Po prostu patrzę na Aung San Suu Kyi jak na polityka, to jedyny dojrzały punkt widzenia. Polityka, który – jak piszesz – jest przegrany. – Przegrywający, ale jeszcze nie przegrany. Walczy z bardzo silnym przeciwnikiem. Jeśli spojrzymy na proporcje sił – samotna kobieta kontra krwawy reżim – okaże się, że jest jednak politykiem bardzo skutecznym, bo wciąż jest w tej grze. Ale czy obchodząca za chwilę 71. urodziny Aung San Suu Kyi w ogóle chciała zostać politykiem? Nauki polityczne na Oksfordzie skończyła na trójach, po studiach zaprzepaściła kilka szans zawodowych. To mało błyskotliwy start kariery. – Nie da się tego stwierdzić bez roztrząsania wątków osobistych, a tego nie chcę robić. Odnoszę wrażenie – potwierdzają to zgromadzone przeze mnie dane – że bardzo długo szukała swojego miejsca w życiu. Polityka wcale nie była jej celem, mimo że otoczenie pchało ją w tę stronę. Wyraźnie jednak jej to nie szło. Jako studentka rzeczywiście zbierała słabe oceny. Jasne, nie trzeba być dobrym studentem politologii, żeby potem zostać dobrym politykiem, czasami wręcz nie należy, ale to chyba nie był jej pomysł na życie. Raczej płynęła na fali wydarzeń. Oksford, małżeństwo z Michaelem Arisem, pionierem tybetologii, potem życie pani domu, dzieci. I nagle, gdy przyjechała do Birmy, do umierającej matki, polityka ją znalazła. Jej matka była dyplomatką, ojciec – Aung San – bohaterem narodowym, założycielem armii. To musiało ukształtować jej poglądy. – Ale ojciec i córka to kompletnie różni politycy. Aung San, twórca birmańskiej armii i przez krótki czas szef państwa, stosował bardzo brutalne metody walki. Aung San Suu Kyi ze swoim wzorowanym na Gandhim hasłem „Zero przemocy” kompletnie do niego nie pasuje. Ale to prawda – wyrastała w atmosferze domu bohatera, a matka podsycała w niej kult ojca. Aung San Suu Kyi od samego początku chciała być jego godna. Dorównać mu, dokończyć jego dzieło. Kiedyś powiedziała nawet, że to ojciec był jej pierwszą i największą miłością. Ale przecież ojciec też nie był postacią jednoznaczną, raczej polityczną chorągiewką. To mało ciekawy wzór do naśladowania. – Był klasycznym realistą politycznym, człowiekiem, który wszystkich zdradzał. Ale równocześnie – to trzeba przyznać – był politykiem wybitnym, choć makiawelicznym. Chińczycy mówią, że niebezpieczne czasy tworzą wielkich bohaterów. Jeśli jesteś córką takiej postaci, nie masz wyboru, musi stać się ona dla ciebie wzorem. W Birmie panował silny kult Aung Sana. A że mordował i zdradzał? Po pierwsze, nie są to fakty szeroko znane, a po drugie, można je jakoś z punktu widzenia Birmańczyków usprawiedliwić. W końcu mordował nie swoich, tylko mniejszości etniczne. Wróćmy do początku kariery Aung San Suu Kyi. W 1988 r., kiedy siedziała w Rangunie przy umierającej matce, dyktator Ne Win, ówczesny szef państwa złożył dymisję. Na ulice wyszli studenci, a ona stała się twarzą tej rewolucji. – Myślę, że mimo wszystko jakąś karierę polityczną planowała. Jednak przed 1988 r. scena polityczna w Birmie była zabetonowana. Rządziła junta – generałowie i tylko oni. Aung San Suu Kyi nie miała więc żadnych szans, by zaangażować się w politykę. I wtedy, w 1988 r., rzeczywiście doszło do wydarzenia, które zręcznie wykorzystała. W tradycji birmańskiej zawsze było tak, że słabość władcy powodowała natychmiastowe pojawienie się pretendentów do władzy. Aung San Suu Kyi stała się taką pretendentką. W jednym momencie odkryła cel

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 24/2016

Kategorie: Świat