W Polsce z jednej strony zachęca się do rodzenia dzieci, z drugiej – ignoruje problem bezpłodności Marta zgodziła się na rozmowę pod kilkoma warunkami. Żadnych zdjęć i nazwisk. Miejsce spotkania poda ona, i to w ostatniej chwili. Nie zdradzi niczego, co mogłoby naprowadzić innych na jej trop. Ktoś spyta, czy ta kobieta jest morderczynią, terrorystką albo chociaż złodziejką. Nic z tych rzeczy. Jest szczęśliwą żoną i matką, nieźle zarabia. A na sumieniu ma to, że 10 lat temu jej syn urodził się dzięki zapłodnieniu in vitro. – Gdybym przyznała się do tego głośno tu, w Siedlcach, mój Kacper nie miałby życia. Dzieci wytykałyby go palcami jak dziwoląga i pewnie niemała byłaby w tym zasługa ich rodziców – mówi. Marta jest koło czterdziestki. Mocno umalowana, długie włosy ufarbowane w pasemka. Jest bardzo bezpośrednia. Wydawałoby się, że to ktoś, który nie dba o zdanie innych. A jednak! Syn Marty, podobnie jak ponad 10 tys. dzieci w całej Polsce, przyszedł na świat, bo spełnionych zostało kilka warunków. Po pierwsze, rodzice bardzo pragnęli mieć dziecko, po drugie, trafili do kliniki leczenia niepłodności w Białymstoku, a po trzecie – stać ich było na to. Bo choć prawicowi politycy ciągle zachwalają nam uroki polityki prorodzinnej, to żaden problemu bezpłodności w Polsce nie widzi. Efekt jest taki, że pacjenci finansują całe leczenie z własnej kieszeni. Pacjentka kliniki w Białymstoku ma średnio 32 lata. Obok osób z wyższym wykształceniem zdarzają się i takie, które ledwo skończyły szkołę podstawową. Są tu mieszkańcy dużych miast i malutkich wiosek. – Ale pamiętam swoje zaskoczenie, gdy pojechałem z wizytą do kliniki leczenia niepłodności w czeskiej Pradze – mówi dr Jan Domitrz z białostockiego szpitala. – U nas w poczekalni siedzą zamożni pacjenci. A tam byli absolutnie wszyscy, bez podziałów. Bo tam państwo po prostu pomaga ludziom. Bez polityki, ideologii i wirtualnej kartki na drzwiach: przyjmujemy tylko z pełnym portfelem. Tymczasem u nas zwycięska w ostatnich wyborach parlamentarnych partia już zdążyła wypowiedzieć się przeciwko refundacji leczenia in vitro. Najwyraźniej nie przemawiają do nich liczby, że w Polsce koło miliona par ma problemy z urodzeniem dziecka. Poseł Bolesław Piecha, współtwórca programu zdrowotnego Prawa i Sprawiedliwości, mówił, że refundacja zapłodnienia in vitro w planowanym koszyku gwarantowanych świadczeń zdrowotnych nie jest dla PiS sprawą pierwszoplanową. Argumentował też, że wielu polityków tej partii ma do niej zastrzeżenia. W tym akurat przypadku, gdy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o ideologię. – Nigdy nie myślałam o in vitro jak o zabijaniu embrionów czy innych podobnych głupotach. Sprawa jest prosta. Można kobiecie pomóc, to się pomaga – protestuje głośno Marta. Gdy urodziła, miała 33 lata i była już 13 lat po ślubie. Dla niej to był ostatni dzwonek. Czy jest wierząca? – Tak. I bardzo się modliłam, żeby leczenie się powiodło! Ale ksiądz po kolędzie wyszedł ode mnie bardzo szybko. Bo spytałam, dlaczego duchowni i politycy mają decydować za kobietę, czy może mieć dziecko. Drogie dziecko Marta śmieje się, że zaraz po ślubie wzięła się z mężem solidnie za robienie dzieci. Badania pokazywały, że wszystko jest w porządku. Ale im ciągle nie wychodziło. Trafiła do jednego profesora w Warszawie, który uznał, że ma niedrożne jajowody. Posłusznie poszła na operację. Potem były jeszcze ze trzy inne zabiegi i badania. I za każdym razem dostawała rachunek do zapłacenia. – Kilka niezłych samochodów by się za to uzbierało – mówi. Do Białegostoku trafiła przez przypadek. U jej teścia pracował człowiek, któremu dziecko też urodziło się dzięki in vitro. – Zaszłam w ciążę za siódmym czy ósmym razem. Ale to nic, bo poznałam tam kobietę, która próbowała już 15. raz i bez rezultatu. Obie mogłyśmy sobie na to pozwolić, bo miałyśmy pieniądze. Taka jest brutalna prawda – państwo nawet palcem nie kiwnie i człowiek musi sobie radzić sam. Dr Ewa Jagiełło z kliniki w Białymstoku opowiada, że często trafiają tu pary, które miesiącami odkładały każdy grosz na leczenie: – Pamiętam, że kiedyś zjawili się ludzie, którzy w drzwiach jeszcze zaznaczyli: mamy na jedno podejście i musi się udać. Im akurat się poszczęściło, ale wiele osób musiało zaczynać zbieranie od nowa. A dr Jan Domitrz dodaje, że czasem pary zapożyczają się u zaufanych znajomych,
Tagi:
Paulina Nowosielska