Szukając zagubionej pamięci i inspiracji do mego „Abecadła polifonicznego” (ukaże się w połowie maja), zacząłem czytać swoje dzienniki. Pierwsze zeszyty zapisałem, gdy miałem 13 lat, systematycznie pisałem dopiero po 20. roku życia. Trochę wstyd, jaki byłem wtedy głupek. Lepiej piszę i myślę od połowy lat 80. Przerażające uczucie, jakby to był dziennik kogoś innego, kto jednak jest mną. Większości zdarzeń nie pamiętam, czasami po lekturze coś zaczyna mi majaczyć, jak w gęstej mgle. Co jakiś czas są tu perełki, owady w bursztynie, ale generalnie smutne uczucie, że przeszłości prawie nie ma, więc nas prawie nie ma, jesteśmy ledwie, ledwie, jedziemy w siodle chwili, która zaraz znika. Czytam rok 1995, prowadziłem wtedy telewizyjnego „Pegaza”. Mam robić program z Czesławem Miłoszem, jadę wcześniej do Krakowa, chciał ze mną pewne rzeczy ustalić. I ma wielki problem, zaczął mrugać oczami, taki tik. Okropnie tego się wstydzi i wstydzi się, że na jedno ucho prawie nie słyszy. Takie małe wstydy wielkich ludzi. Pyta, czy może wystąpić w okularach przeciwsłonecznych – błagam, by tego nie robił, że takie mruganie to głupstwo. Nie było łatwo rozmawiać przed kamerą z poetą, bardzo zwięźle i krótko odpowiadał na pytania, a wtedy trzeba mieć od razu nowe pytanie. To jak szybka wymiana ciosów. Od Miłosza wtedy po raz pierwszy dowiedziałem się o ojcu dyrektorze i jego rozgłośni, która raczkowała. Miłosz gdzieś posłuchał tego radia i przewidział, że to może być katastrofa. Nie znosił przedwojennej, prawicowo-narodowo-katolickiej mięsnej zbitki. Program nie był na żywo, więc nagrywano materiał na tzw. przebitki. Proszono po programie, by przez chwilę w milczeniu patrzeć sobie w oczy. Jakbym patrzył w oczy historii literatury. Oczy Miłosza, pod krzaczastymi, siwymi brwiami, były spłoszone, jakby miał coś do ukrycia. Kilka razy pisał, że coś ważnego ukrywa. Nie wypatrzyłem co. Szefostwo w TVP było wtedy prawicowe i bolały ich po tej rozmowie zęby. To byli na ogół młodzi ludzie, często inteligentni. W., szef kultury, przyszedł do mnie po rozmowie i był strapiony, mówił, że ta rozmowa może mi zaszkodzić. Ale nie zabrał mi programu. To była jeszcze prawica cywilizowana, nie te współczesne sierpy i młoty. Ojciec dyrektor zabrał glos. „To, co dokonało się ostatnio w Polsce – to moja opinia, subiektywna – to jest wynik wielkiej manipulacji. I myślę, że to nie były jednostki, które grały w tym teatrze manipulacji, to byli ludzie zorganizowani, przeszkoleni, finansowani, będący częścią wielkiej struktury, wielkiej, jak to nazywam, międzynarodówki. To są ci, którzy Polski nienawidzą, zwłaszcza takiej, która ma wiarę w sercu, jest wierna tradycji humanistycznej, szanuje swoich bohaterów i świętych”. Abp Marek Jędraszewski krytykuje plany Ministerstwa Edukacji dotyczące lekcji religii. „Formułowane są plany, aby redukować lekcje religii w szkole, by umieszczać je na początku albo na końcu dnia; próbuje się gasić światło Chrystusa w sercach i umysłach młodzieży”, powiedział duchowny na krakowskim rynku. Proszę, ile poezji w tych słowach. A Kościół nadal chroni księży pedofilów. Już wiedzą, że nie wolno, że to źle dla Kościoła, ale solidarność duchownych silniejsza, jest jak instynkt. Ukazała się książka Michała Bilewicza „Traumaland”. Polecił mi ją Wiktor Kulerski, daleki sąsiad, piękny człowiek, kiedyś nauczyciel, działacz opozycji demokratycznej. Zmierza dzielnie w stronę dziewięćdziesiątki, ale ma młody umysł. „Traumaland” to kolejna książka, która bada polską duszę, autor pyta: skąd przyszliśmy, kim jesteśmy? I dlaczego jesteśmy, jacy jesteśmy? Jak to dobrze, że teraz wysyp takich pozycji. Za mało wiedzieliśmy o sobie, żyjąc w iluzjach i w baśniowych mitach na własny temat. Od czasu, gdy pisałem stały felieton do paryskiej „Kultury”, staram się zrozumieć duchowy stan rzeczy, wyjaśniać nasze osobliwe zachowania, wybory polityczne, zbiorowe fobie, skłonność do myślenia spiskowego. Bilewicz posługuje się licznymi badaniami naukowymi, ale też intuicją, książka jest dobrze napisana. Miło czytać książki, które potwierdzają nasze własne diagnozy. Polacy cierpią na traumę historyczną, przemełła nas historia. Nie ma u Bilewicza słów Jeana Delumeau, a byłyby na miejscu. Ten francuski historyk w książce „Strach w kulturze Zachodu XIV-XVIII w.” pisał, myśląc o Polsce: „Narody niekochane przez historię są jak dzieci niekochane przez rodziców”. O tym jest „Traumaland”, będę jeszcze