Niemcy idą po nasze

Niemcy idą po nasze

Czy Unia Europejska zwróci dawnym niemieckim właścicielom majątki w Polsce? „Jesteśmy właścicielami nieruchomości ziemskiej opisanej w księdze wieczystej miejscowości Kietlice (…). My jesteśmy od chwili wygnania nas (…) pozbawieni możliwości dopilnowania naszych praw właścicielskich. Dlatego też protestujemy przeciw planowaniom i dyspozycjom dotyczących naszej własności ziemskiej i zwracamy Państwu uwagę też na to, że za dokonane lub w przyszłości następujące ingerencje w naszą posiadłość ziemską lekceważąc nasze prawa własnościowe, pociągniemy Państwa do odpowiedzialności z celem zadośćuczynienia. My wychodzimy z założenia, że sprzeczność z prawem narodów przedsięwziętych ingerencyj w naszą własność i wydanych do tych celów ustaw jest Państwu znana”. To fragment jednego z pism od „wypędzonych”, które w tym roku nadeszły do opolskich władz. Pisane są nieco koślawą polszczyzną i, jak mówi Joanna Falkowska z Urzędu Wojewódzkiego w Opolu, w ostatnich miesiącach napływa ich coraz więcej. Podobnie jest w innych regionach ziem zachodnich i północnych. Listy żądające zwrotu majątków lub wypłaty odszkodowań trafiają do dużych miast, Gdańska czy Wrocławia, i do mniejszych miejscowości, jak Człuchów, Grodziec, Krotoszyce, Pisz oraz wiele innych. Czy za dwa miesiące, gdy wejdziemy do Unii Europejskiej, może nas zalać rosnąca fala niemieckich roszczeń? Pretensje kierujcie do Adolfa – Jak wnioski o zwrot majątków były po niemiecku, odsyłałem je z uwagą, żeby pisali po polsku. A gdy pisali po polsku, że ich bezprawnie wypędzono, to odpisywałem, że wypędzono ich za sprawą kolegi Adolfa, zaś jeszcze wcześniej był tu Bolesław Chrobry, myśmy ich nie zapraszali. To takie balony próbne, sprawdzenie, jak zareagujemy. Więcej podobnych wniosków może się posypać po 1 maja, jak już będziemy w Unii Europejskiej – podsumowuje Zbigniew Gałek, wójt Postomina koło zachodniopomorskiego Sławna, gdzie również Niemcy starają się o budynki, które kiedyś do nich należały. Dokładnie nie wiadomo, ile tysięcy byłych niemieckich właścicieli lub ich spadkobierców chce odzyskać utracone majątki. Rudi Pawelka, szef Powiernictwa Pruskiego, mającego ponoć ubiegać się o zwrot mienia bądź odszkodowania od Polski, uważa, że majątków w naszym kraju zostało pozbawionych około miliona Niemców. To chyba liczba niezbyt zawyżona, skoro z Polski wyjechało od 1945 r. ponad 4 mln Niemców. Szacunki wartości utraconego mienia podawane przez stronę niemiecką są natomiast wyjątkowo nieprecyzyjne i wahają się od 6 mld do 30 mld euro. Zdaniem polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, indywidualne wnioski składane przez obywateli Niemiec do naszych organów administracji stanowią wyłącznie ich indywidualną inicjatywę, a ponieważ „są bezprzedmiotowe i nie podlegają rozpatrzeniu w jakimkolwiek trybie”, nie są ewidencjonowane i nie wiadomo, ile ich jest. – Zwrot „mienia poniemieckiego” w świetle prawa międzynarodowego jest kwestią zamkniętą i prawnie uregulowaną. Obywatele niemieccy nie mają prawnych podstaw do ubiegania się o jego zwrot ani w oparciu o prawo międzynarodowe publiczne i prywatne, ani w oparciu o polskie prawo krajowe – twierdzi Alicja Hytrek, rzecznik MSWiA. Mocni w słowach Stanowisko przedstawicieli Polski jest na pozór bardzo zdecydowane. – Nie da się wykluczyć, że po wejściu Polski do Unii stowarzyszenia „wypędzonych” Niemców będą próbowały rościć sobie prawa do polskich ziem zachodnich. Te próby będą jednak nieskuteczne i to jest sprawa zupełnie oczywista – mówił w Sejmie minister spraw zagranicznych, Włodzimierz Cimoszewicz. Według prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, takich roszczeń być nie może, to są kwestie niepodważalne. – Ze wszystkich ekspertyz, jakie znam, wynika niezbicie, że polskie i międzynarodowe ustawodawstwo skutecznie chroni nas przed tymi działaniami – dodawał premier Leszek Miller. O tym, że wykluczona jest też wypłata jakichkolwiek odszkodowań za utracone przez Niemców majątki, polscy dygnitarze już jednak tak wyraźnie nie mówili. W dodatku podczas rokowań ze stroną niemiecką nasze władze dotychczas wykazywały niezrozumiałą ustępliwość, co sprawiło, iż nie udało się postawić bariery traktatowej chroniącej Polskę przed ewentualnymi roszczeniami państwa niemieckiego. Nieudolnością zgrzeszył zwłaszcza gabinet Tadeusza Mazowieckiego, negocjujący traktat o granicy polsko-niemieckiej z listopada 1990 r. Rząd nie zadbał, by znalazł się tam zapis wykluczający ewentualne roszczenia z tytułu mienia utraconego przez obie strony. Ten błąd powtórzono w traktacie o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy między

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2004, 2004

Kategorie: Kraj