Jeśli rząd chadeków i socjaldemokracji faktycznie powstanie, będzie to kres sceny politycznej funkcjonującej w powojennych Niemczech „Gdy myślisz, że straciłeś już wszystko, dowiadujesz się, że zawsze możesz stracić więcej”. Ten wers jednej z piosenek Boba Dylana jak ulał pasuje do sytuacji niemieckich socjaldemokratów (SPD). Na tę najstarszą partię Niemiec, po wojnie wielokrotnie tworzącą silne rządy i dokładnie rok temu z 32-procentowym poparciem doganiającą w sondażach chadeków (CDU/CSU), głosowałoby teraz, według sondażu z 19 lutego, tylko 15,5% Niemców. Tym samym SPD po raz pierwszy przegrywa z prawicowo-populistyczną Alternatywą dla Niemiec (AfD), którą poparłoby 16% wyborców. „Staliśmy się partią ludową”, komentuje radośnie przewodnicząca AfD Alice Weidel. Co powiedzą członkowie? Wydawało się niemożliwe, by SPD spadła poniżej poziomu historycznej klęski, jaką okazały się wybory parlamentarne we wrześniu 2017 r., gdy pod wodzą byłego szefa Parlamentu Europejskiego Martina Schulza uzyskała ledwie 20,5% głosów. Jednak ostatnie miesiące, podczas których nie udało się stworzyć koalicji rządzącej, a SPD targana była – i jest – wewnętrznymi konfliktami, zrobiły swoje. Na początku lutego SPD i chadecja urzędującej komisarycznie kanclerz Angeli Merkel sfinalizowały rozmowy koalicyjne. Jednak nadal nie wiadomo, czy zapisane na prawie 200 stronach uzgodnienia w ogóle będą realizowane. Socjaldemokraci bowiem przed rozpoczęciem rozmów z chadekami, z którymi rządzili w latach 2005-2009 oraz 2013-2017 jako symbolicznie i faktycznie mniejszy partner, zastrzegli sobie, że ostatecznie o powstaniu lub niepowstaniu nowej Wielkiej Koalicji zadecyduje ok. 460 tys. członków SPD. Wynik trwającego do 4 marca wewnątrzpartyjnego referendum nie jest dziś przesądzony, choć wiele wskazuje na zaakceptowanie koalicji. Średnia wieku członków partii to 60 lat, a ci starsi uchodzą za konserwatywnych, unikających rewolucyjnych ruchów, tymczasem powiedzenie „nie” oznaczałoby trzęsienie ziemi. Spośród niemieckich wyborców około połowy opowiada się za wznowieniem Wielkiej Koalicji. Jednak spora część socjaldemokratów stanowczo sprzeciwia się wspólnym rządom z chadekami. W styczniu tylko 56% delegatów partii opowiedziało się za rozpoczęciem rozmów koalicyjnych. Zdecydowanie przeciwna temu była lewicująca młodzieżówka (Jusos). Młodzi obawiają się, że wpadną w przepaść, na krawędzi której stoi dziś ich dumna partia. Za to niestraszna jest im groźba jeszcze większej klęski SPD w ponownych wyborach parlamentarnych, gdyby koalicja z CDU/CSU nie doszła do skutku. „Jeśli będziemy uprawiać politykę, bo się czegoś boimy, to jesteśmy straceni”, mówi szef Jusos Kevin Kühnert. Według niego Wielka Koalicja nie załatwi kwestii rozwarstwienia społecznego i nie powinna stać się regułą, bo ludzie zaczynają pytać, gdzie jest różnica między SPD a CDU, skoro cały czas rządzą razem. Obawy krytyków Wielkiej Koalicji nie są bezpodstawne. Dlatego socjaldemokraci po klęsce rozmów sondujących tzw. koalicję jamajską (czarna CDU/CSU, Zieloni i żółta FDP) w listopadzie ub.r. wstępnie nie chcieli mariażu z chadekami. „Nie wejdziemy w Wielką Koalicję, uważamy ponowne wybory za właściwą drogę”, zarzekał się wówczas Schulz. Jednak pod presją części opinii publicznej, a także prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera (byłego ministra spraw zagranicznych z ramienia SPD), szefostwo partii i delegaci zgodzili się na negocjacje z CDU/CSU. Pytanie członków partii, czy zatwierdzają koalicję, to pozornie wzorcowo demokratyczny proces. Jednak wygląda też jak działanie Piłata umywającego ręce: nie chcemy rządzić z CDU, ale taka jest nasza odpowiedzialność, skoro inni nie chcieli, więc wy, członkowie SPD, zadecydujcie, mamy rządzić czy nie. W obliczu problemów i konfliktów w kraju, w Unii Europejskiej i poza nią politycy, którzy w ciągu zaledwie kilku miesięcy radykalnie zmieniają zdanie, nie budzą zaufania. „Republika wpada w kryzys, a Niemcy, ostoja stabilności w Europie, stają się politycznie niestabilne”, komentuje tygodnik „Der Spiegel”. Reformy socjaldemokratów, sukces Merkel Ostatnie miesiące bowiem były tak burzliwe, że doprowadziły do przetasowania na samych szczytach SPD – do rezygnacji Martina Schulza z przewodniczenia partii i z objęcia upragnionej teki ministra spraw zagranicznych. Nową silną postacią jest teraz Andrea Nahles, ministra pracy poprzedniej kadencji, szefowa frakcji SPD, która od dwóch tygodni przewodniczy partii – na razie komisarycznie. Ale ratowanie tonącego statku SPD będzie