Polityczni i intelektualni przywódcy polskiej prawicy doskonale wiedzą, że za Odrą nie byłoby możliwe dojście do władzy takiej partii jak PiS Nic tak nie boli polskiej prawicy jak Niemcy. To nie przypadek, że tegoroczna kampania wyborcza PiS przebiega – i z pewnością nadal będzie przebiegać – pod hasłami skrajnej wrogości wobec zachodniego sąsiada. I nie chodzi tu jedynie o osobistą nienawiść do Donalda Tuska, w którego obóz Jarosława Kaczyńskiego bije „niemiecką pałką” od wyborów prezydenckich w 2005 r. Dobrze władający językiem Goethego (który to język wyniósł z rodzinnej, kaszubskiej tradycji) i blisko współpracujący z niemiecką chadecją Tusk idealnie pasuje do stereotypu „wroga narodu” wysługującego się Berlinowi na szkodę Polski. A stereotyp ten zapisany jest w politycznym DNA polskiej prawicy, i to nie od wczoraj. Antyniemieckość samego Kaczyńskiego jest jednak dosyć świeżej daty – wszak gdy zakładał Porozumienie Centrum na początku lat 90., wyraźnie wzorował się na partii ówczesnego kanclerza Helmuta Kohla, z którą próbował nawiązać bliską współpracę. Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, czy w stronę antygermanizmu popchnęła go bezskuteczność tych zabiegów (zresztą Porozumienie Centrum dość szybko znalazło się na marginesie polskiej polityki), czy raczej chęć konkurowania z pozostałymi odłamami prawicy, zwłaszcza o proweniencji endecko-klerykalnej (Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, a później Liga Polskich Rodzin). Tak czy inaczej, odkąd PiS zdominowało prawą stronę sceny politycznej – czyli od roku 2005 – Kaczyński nie ma żadnych skrupułów przed sięganiem do arsenału sloganów i insynuacji o wymowie jednoznacznie antyniemieckiej. A ponieważ osobisty autorytet „wodza” odgrywa w jego obozie rolę wyroczni, od lat wszystkie media opanowane przez ludzi prawicy walą w Niemcy i w Niemców jak w bęben. Nie inaczej zresztą jest w środowiskach prawicy opozycyjnej, związanej dzisiaj z Konfederacją – tutaj obsesyjny antygermanizm idzie nawet jeszcze dalej, bo rolę „niemieckiej agentury” przypisuje się również PiS. Wrogość polskiej prawicy do zachodniego sąsiada można próbować wyjaśniać historycznie. Przecież najmocniejszą i najtrwalszą tradycją prawicową w Polsce jest tradycja Narodowej Demokracji, od początku XX w. skrajnie antyniemieckiej. Co prawda, w okresie międzywojennym na pierwsze miejsce spośród endeckich obsesji wysunął się antysemityzm, ale II wojna światowa i Holokaust sprawiły, że otwarta wrogość do Żydów musiała zostać porzucona, a przynajmniej wyciszona, natomiast nienawiść do Niemców zyskała autentyczne podłoże społeczne, i to na wiele pokoleń. Nic dziwnego, że odwoływały się do niej także władze Polski Ludowej, tyle że w bardzo konkretnym celu: aby wymusić na RFN uznanie polskiej granicy zachodniej. Ale odkąd udało się to osiągnąć ekipie Władysława Gomułki w grudniu 1970 r., kolejna ekipa – pod kierownictwem Edwarda Gierka – mogła już znormalizować stosunki z zachodnimi Niemcami, czemu sprzyjały czasy rządów socjaldemokratów w Bonn. Antyteza III Rzeszy Warto w tym miejscu przypomnieć, że w momencie jednoczenia Niemiec w 1990 r. pierwszy rząd III Rzeczypospolitej, z premierem Tadeuszem Mazowieckim i ministrem spraw zagranicznych Krzysztofem Skubiszewskim na czele, również podjął akcję polityczno-dyplomatyczną na rzecz zagwarantowania nienaruszalności naszych granic. Tyle że tamtej ekipie pewnie nawet nie przyszło do głowy, by dla poparcia swojej akcji rozpętywać w kraju antyniemiecką kampanię. Natomiast Jarosław Kaczyński nie ma najmniejszych skrupułów: żądanie od Niemiec reparacji wojennych niemal 80 lat po zakończeniu wojny uznał za znakomity motyw kampanii wyborczej, a winę za oczywistą nieskuteczność tego żądania zamierza zrzucić na „opcję niemiecką”, czyli partię Tuska. Jakaż różnica między liderem PiS a prawdziwymi mężami stanu – Gomułką czy Mazowieckim… Jednak antygermanizm polskiej prawicy nie wynika tylko z „zaczadzenia Dmowskim” czy z rodzinnych wspomnień o krzywdach wyrządzonych przez hitlerowców. Powód jest znacznie bardziej współczesny, a nawet przyszłościowy. Otóż Republika Federalna Niemiec reprezentuje te zasady i wartości, których nasza prawica nie znosi i których panicznie się boi. A zarazem stanowi żywy – w dodatku znajdujący się tuż za miedzą – dowód na to, że z powodzeniem może istnieć państwo oparte na tych zasadach i wartościach. Bo czymże są powojenne Niemcy? Świadomie i konsekwentnie zbudowaną antytezą III Rzeszy. Czyli państwem, którego fundamentami są demokracja parlamentarna, praworządność i wolności obywatelskie, a na żadne przejawy nacjonalizmu, faszyzmu i innego populizmu po prostu nie ma zgody. Swoją dziejową klęskę w 1945 r. Niemcy wykorzystali do przebudowy własnej tożsamości narodowej, eliminując
Tagi:
Europa, Helmut Kohl, historia, historia III RP, historia Polski, Holokaust, II Wojna Światowa, III RP, Jarosław Kaczyński, Liga Polskich Rodzin, Niemcy, okupacja niemiecka, polska dyplomacja, polska prawica, Porozumienie Centrum, prawica, PRL, relacje polsko-niemieckie, relacje PRL-NRD, RFN, stosunki międzynarodowe, Ziemie Zachodnie, Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe