Niemiecko-rosyjska przyjaźń gazowa

Niemiecko-rosyjska przyjaźń gazowa

W wyścigu o rosyjską ropę trzeba się spieszyć, bo Chiny, Japonia i Korea też są nią bardzo zainteresowane Piętnastego kwietnia br. „Rzeczpospolita” podała, że w ciągu ostatnich pięciu miesięcy polskie firmy utraciły 300 mln dol. na skutek nałożonego przez Rosję embarga na polskie mięso, owoce, warzywa i kwiaty. To drobna część kosztów niewypowiedzianej wojny, którą od lat toczymy z naszym wschodnim sąsiadem. Ostatnie salwy w stronę Kremla oddał w niedzielę 30 kwietnia w Brukseli minister obrony narodowej, Radek Sikorski, który porównał rosyjsko-niemiecką umowę o budowie Gazociągu Północnego po dnie Bałtyku do paktu Ribbentrop-Mołotow. Ujawniając przy okazji, że polski rząd zwrócił się (ciekawe gdzie i kiedy?) do Angeli Merkel o wycofanie się z porozumienia z Rosją. „Prosiliśmy. Odmówiła”, oświadczył minister. Reakcja Berlina i Komisji Europejskiej była szybka i zdecydowana. Przewodniczący komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu, Ruprecht Polenz (CDU), jego zastępca Hans-Ulrich Klose (SPD), a także rzecznik Komisji Europejskiej, Johannes Laitenberger, ostro skrytykowali słowa ministra. Merkel jak Schröder To było oczywiste. W lutym br. w trakcie 42. Konferencji Bezpieczeństwa odbywającej się w luksusowym hotelu Bayerischer Hof przy Promenadeplatz w Monachium Sikorski został ostro skarcony przez panią kanclerz, która słysząc jego pretensje dotyczące bałtyckiej rury i głośno wyrażone życzenie: „By Niemcy wsparły nasze wysiłki na rzecz ustanowienia paneuropejskiej polityki energetycznej”, wypaliła mu w twarz: „Muszę powiedzieć naszym polskim przyjaciołom, że my także popieramy budowę gazociągu. Nie ma sensu owijać tego w bawełnę”. Chociaż w sierpniu ub.r. obiecała w Warszawie Donaldowi Tuskowi: „Polska i Niemcy będą prowadzić wspólną politykę wobec Rosji”. Członek rady politycznej PiS i dziennikarz tygodnika „Wprost”, Jerzy Marek Nowakowski, zapewniał potem w telewizyjnych wywiadach, że: „Angela Merkel nie będzie tak jak Gerhard Schröder chodzić z Władimirem Putinem do bani ani klepać go po plecach”. Szefowa niemieckiego rządu umiejętnie podtrzymywała te iluzje. Choćby 2 grudnia 2005 r., gdy w trakcie spotkania z prezydentem elektem Lechem Kaczyńskim szepnęła: „Polityka wschodnia UE nie może być prowadzona ponad głowami Polaków”. Aleksander Rahr, wpływowy ekspert Niemieckiego Towarzystwa Polityki Zagranicznej (DGAP), pytany, jak należy rozumieć te deklaracje, wyjaśnił: „Byłoby bardzo dobrze, gdyby Unia prowadziła wspólną politykę wobec Rosji. Ale nie może to być POLSKA POLITYKA”. Tymczasem minister Sikorski w styczniowym wywiadzie udzielonym „International Herald Tribune” zapewnił, iż pragnie „wyznaczyć swemu krajowi w Europie rolę regionalnej, rosnącej w siłę potęgi”! 24 lutego br. tropem tym podążył premier Marcinkiewicz, kierując do szefów rządów państw członkowskich Unii i NATO propozycję zawarcia Europejskiego Paktu Bezpieczeństwa Energetycznego. Zachodni eksperci zgodnie orzekli, że była to inicjatywa wymierzona w interesy Kremla. Niecałe dwa tygodnie później, 7 marca br., w „Sygnałach Dnia” premier musiał przyznać, że skończyła się fiaskiem. „Nawet jeśli nie osiągniemy dziś tego, co chcielibyśmy, to jesteśmy przekonani, że kiedyś do tego projektu wrócimy”, powiedział. Otóż nie wrócimy. Kraje starej Europy, a zwłaszcza Niemcy, zawsze obawiały się wciągnięcia w wir naszych antyrosyjskich fobii i kompleksów. Ta obawa nie tyle paraliżuje dziś sympatie dla spraw polskich, ile wywołuje wściekłość. Gdyby premier Marcinkiewicz sięgnął do dokumentów Komisji Europejskiej dotyczących polityki energetycznej, przejrzał ostatnie komunikaty największych niemieckich spółek i banków oraz artykuły publikowane w prasie berlińskiej, wiedziałby, że jego idea „energetycznego NATO” czy opisany ostatnio przez „Rzeczpospolitą” pomysł, by Polska i inne kraje europejskie współfinansowały budowę Gazociągu Północnego, to – z punktu widzenia interesów Berlina i Kremla – nieporozumienie. Niemcy, w przeciwieństwie do nas, wiedzą, że od stepów Kazachstanu przez pustynie Arabii Saudyjskiej i dno Zatoki Meksykańskiej toczy się twarda gra o prawo dostępu do kurczących się z roku na rok złóż ropy naftowej i gazu ziemnego. Jej wynik zdecyduje, które społeczeństwa w XXI w. będą żyły w dobrobycie, a które skazane zostaną na nędzną wegetację. Rywalami Europy w tej grze są Stany Zjednoczone, Japonia oraz Chiny i Indie, zmuszone do szukania nowych źródeł surowców, by utrzymać swój imponujący wzrost gospodarczy. Rzut oka na mapę wystarczy, by zrozumieć, dlaczego amerykańskie dywizje stacjonują w Iraku i Afganistanie. Ten, kto

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2006, 2006

Kategorie: Opinie