No i stało się. Wybraliśmy, wybraliście, wybrali. Ale co się stało? Kiedy piszę te słowa, jestem w o tyle lepszej/gorszej (odtąd możecie Państwo skreślać niepotrzebne) sytuacji, że nie znam wyników wyborów prezydenckich w Polsce Anno Domini 2020. A mówi się, sondaże głoszą, że idą łeb w łeb, równo, przy sobie blisko, równocześnie tak daleko jak nigdy dotąd od 30 lat. Blisko, bo różnice w badaniach opinii publicznej nie pozwalają czuć spokoju/lęku do końca. Do końca/początku. Stare odejdzie/nowe nastąpi? Niezależnie od tego, jakie rozstrzygnięcie zafunduje nam na kolejne pięć lat polski lud, polskie społeczeństwo, polski naród, jego uprzywilejowani i wykluczeni, beneficjenci i ofiary, marzyciele i kunktatorzy, ci, którym wszystko jedno, byle było na ich, i ci, którym nie wszystko jedno, ale nie zawsze wiadomo, co to to jedno i co to to pozostałe – będzie inaczej. Kiedy na kolejne lata PiS dostanie bezdyskusyjne, bezapelacyjne, marionetkowe wsparcie podpisowe, dokończy dzieła, zajmie się tym, czego nie dorżnęło, nad czym jeszcze nie panuje niepodzielnie, nad czym nie rozciągnęło swojego namiotu kontrolnego, na czym wciąż jeszcze nie położyło wszechmocnej ręki prezesa. Zacznie wyjaśniać, dlaczego musztarda wyborcza tanieje zbyt wolno oraz dlaczego inne kuriozalne obiecanki cacanki z kampanii wyborczej zostały źle zrozumiane i nie mogą zostać zaspokojone, ale wszystkie inne Andrzej Duda spełni z naddatkiem, będzie naszą prezydencką złotą rybką tysiąclecia. To w ogóle jest marzenie i samopochwalna autodefinicja tych formacji polsko-narodowo-katolickich. Od czasów marnego, pierwszego kabaretowego rządu Jana Olszewskiego zawsze chcą być najwybitniejsi w skali tysiąclecia, a ponieważ poza nimi samymi nikomu nie przyjdzie do głowy taka ocena, wygłaszają ją sami, potem sami przywołują, cytują, powołują się, wpisują do podręczników i do płatnych ogłoszeń udających teksty redakcyjne, najlepiej gdzieś poza Polską. I zaczynają w to wierzyć. I jak to z wiarą – wierzą zapamiętale, bezkrytycznie, z pełnym albo większym oddaniem. Wedle tej samej metody Andrzej Duda uwierzył, że jest politykiem, politykiem samodzielnym, z inicjatywą, samooceną i sprawczością, za chwilę uwierzy, że jego żona zabiera głos w sprawach publicznych intensywniej i celniej niż Michelle Obama, Maria Kaczyńska i Jolanta Kwaśniewska razem wzięte, choć przez pięć lat udało się jej ust nie otworzyć. Ale ten typ, ta formacja tak już ma. I co pan poradzisz? Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan zrobisz? No dobra, dobra, ale przecież, jak sam napisałem, nie jest wykluczone, że Rafał wypchnie Andrzeja w realny niebyt polityczny, na polityczny bruk, na uniwersytecki margines, na wiecową pustkę. I sam wejdzie w miejsce trudne, do zdefiniowania na nowo, do opanowania w czasie skrajnie trudnej kohabitacji z rządem Morawieckiego, do bezustannych ataków tzw. mediów publicznych, do zmasowanych ataków pisowskiej ulicy. Ale to nie koniec kłopotów, wszak za Trzaskowskim stoi Platforma, która na swoje klęski zapracowała i uczciwie, i latami i nagłe przebudzenie, czyli wejście do wyścigu o prezydenturę, zawdzięcza serii przypadków pandemicznych i dość zaskakującej ofensywie nowego kandydata. Czy Trzaskowski znajdzie w sobie wolę zasadniczej przebudowy platformerskiego zamku krzyżackiego na nowoczesny gmach publicznego państwa? Kiedyś jeden z moich przyjaciół, widząc czyjeś zmagania w życiu osobistym, nazwijmy je w skrócie małżeństwem, zadawał kluczowe pytanie: „I jak, rwiesz łańcuch czy ciągniesz budę za sobą?”. Czy Trzaskowski będzie gotów rwać łańcuch platformerskiej, boomerskiej, samozadowolonej tożsamości wypełnionej wspomnieniami minionej chwały? Mam przekonanie, że taki potencjał w nim tkwi, nie potrafię jednak zaryzykować twierdzenia, że będzie chciał. To by oznaczało konieczność budowania na nowo i zdefiniowania na nowo celów, reguł działania całej formacji politycznej, rozegrania istniejących sieci powiązań, zbudowania nowych, poszerzania zaplecza politycznego, w którym nie ma kampanijnych umizgów do wszystkich, a w szczególności polskich parafaszystów i w ogóle skrajnej prawicy. To miejsce i ten język obsadziło PiS na lata. Sporo oczekiwań, pytań i wyzwań – najpierw wystarczy wygrać z Andrzejem Dudą, którego pięć minut w polityce i tak trwało o pięć lat za długo. Ale problem jest o wiele szerszy niż jeden z tych dwóch panów. I Polskę, i Europę, i świat czekają naprawdę większe wyzwania niż drobne z musztardy czy odwaga zapewnienia podstawowych praw mniejszościom. Klimat wyje na alarm, energetykę czeka rewolucja, wody będzie brakować, a kiedy indziej pędząca przez chwilę uregulowanymi kanałami spustowymi, dawniej rzekami, może zniweczyć dorobek życia