Włoskie banki stoją na krawędzi bankructwa – ich los może zdecydować o przyszłości rządu i unijnej gospodarki Wyniki lipcowych stress testów – symulacji nagłego pogorszenia sytuacji na rynku przeprowadzonej przez Europejski Nadzór Finansowy (EBA) – pokazały jak na dłoni, że włoski sektor bankowy jest organizmem poważnie chorym. W badaniu, które pozwala ocenić, jak w perspektywie trzech lat poradziłyby sobie największe europejskie banki w przypadku np. znacznego spowolnienia gospodarczego, deflacji lub gwałtownego i utrzymującego się przez pewien czas spadku cen akcji na giełdach, uczestniczyło 51 banków z 15 krajów Unii Europejskiej. Symulacja przeprowadzona po raz trzeci od wybuchu ostatniego kryzysu finansowego w 2008 r. okazała się ostatnim dzwonkiem dla aż siedmiu z nich. W przygotowanym przez EBA scenariuszu negatywnym (badanie przeprowadza się równolegle również w tzw. wariancie bazowym, o mniejszych wartościach czynników zewnętrznych) osiągnęły one wyniki równoznaczne z bankructwem. Szukanie pieniędzy Na samym dnie tabeli uplasował się włoski Monte dei Paschi di Siena, najstarszy na świecie nieprzerwanie funkcjonujący kredytodawca, założony w 1472 r. Powstał jako bank najmożniejszych rodów Półwyspu Apenińskiego i przez stulecia finansował wyprawy wojenne, budowy pałaców i zakup dzieł sztuki do prywatnych kolekcji. W ostatnich dziesięcioleciach zasłynął udziałem finansowym w stworzeniu Montepaschi Siena, jednej z najbardziej utytułowanych drużyn męskiej koszykówki na Starym Kontynencie. Dzisiaj jednak szefowie banku mogą tylko pomarzyć o podobnej ekstrawagancji. W stress testach Monte dei Paschi osiągnął w scenariuszu negatywnym współczynnik wypłacalności (tzw. CET1) na poziomie –2,44%. Oznacza to, że przy pierwszym większym wstrząsie włoskiej gospodarki, który spowodowałby, że depozytariusze banku rzuciliby się do kas w oddziałach i bankomatów, chcąc wypłacić swoje oszczędności i pozamykać rachunki maklerskie, Monte dei Paschi w ciągu kilku-kilkunastu dni stałby się bankrutem. Niewiele lepiej w badaniu wypadł inny włoski gigant – UniCredit, do niedawna właściciel pakietu kontrolnego (50,1%) akcji Pekao SA Według międzynarodowych kryteriów nadzoru bankowego sytuację i stabilność danego banku określa poziom startowy kapitału – czyli faktyczna kwota pieniędzy własnych klientów, którymi bank dysponuje. Unijne wymogi ustalone zostały na poziomie 7% – UniCredit przekroczył ten próg zaledwie o 0,1%. Sytuacja UniCredit czy Monte dei Paschi to jedynie wierzchołek góry lodowej – kłopoty ze stabilnością mają niemal wszystkie włoskie banki, również regionalne (Cariparma, Banca Popolare di Milano, Banca Popolare di Vicenza), czy skupione przede wszystkim na finansowaniu przedsiębiorstw i klientów biznesowych (Intesa Sanpaolo). Początkowo z topniejącym kapitałem chciały radzić sobie w tradycyjny sposób – podnosząc prowizje za podstawowe operacje, obniżając oprocentowanie, wreszcie wprowadzając plany restrukturyzacyjne, redukując zatrudnienie, zamykając placówki czy sprzedając nieruchomości. Problem w tym, że zwłaszcza ten ostatni manewr – zwykle przynoszący szybki i niemały zastrzyk gotówki – w przypadku włoskich banków okazał się trudny do przeprowadzenia. Oddziały często mieszczą się w należących do banków małych pałacykach czy kamienicach w historycznych centrach miast. Takie budynki trudno przerobić na inne lokale. Z tego względu fiaskiem zakończyła się m.in. kampania wyprzedaży nieruchomości należących do Monte dei Paschi znajdujących się w Mediolanie, Florencji i Turynie. Niespłacone miliardy Nasuwa się pytanie, jak to możliwe, że zaledwie kilka lat po wybuchu największego kryzysu finansowego ostatniego półwiecza, gdy Unia Europejska zaostrzyła regulacje nadzoru i ukróciła zabiegi prowadzące do ograniczania kapitału własnego, niemal cały sektor bankowy tak ważnego kraju Unii staje znów na krawędzi bankructwa. Tym bardziej że już w 2011 r. Włochy zostały zakwalifikowane do tzw. grupy PIGS, razem z Grecją, Portugalią i Hiszpanią. Reszta Europy skrupulatnie patrzyła im na ręce, piętnując każdy zbędny wydatek publiczny i kontrolując stabilność gospodarek. Odpowiedź jest niestety dość prosta i dobrze znana. Włoskie banki mają kłopoty z powodu rosnącej w zawrotnym tempie liczby niespłacanych kredytów (ang. non-performing loans, NPL). W tej chwili odsetek wszystkich kredytów udzielonych przez włoskie banki, które nie są spłacane terminowo bądź w ogóle, sięga niemal 20%. Innymi słowy, co piąty kredytobiorca na Półwyspie Apenińskim zalega