Czasami można odnieść wrażenie, że opozycja ma tylko jeden pomysł na odsunięcie PiS od władzy – pozwolić mu robić błędy i liczyć na szaleństwo Macierewicza. I że gospodarka się załamie. A jeśli to nie wystarczy? Najbardziej mnie martwią Platforma i Schetyna. Potwierdza się moja wcześniejsza diagnoza, że nie mają klasy ani dużego formatu. Co z tego, że stawiają na kilku nowych ludzi – to stawianie polega głównie na tym, że wysyłają ich do gadania w mediach. Taka jest współczesna forma uprawiania polityki – telewizyjna. Z powodu braku klasy PO, pamiętając jej błędy i pasywność, ludzie w sondażach coraz częściej wskazują na Nowoczesną. W tej biedzie pewnie też bym nawet na nich głosował. Opozycja musi stworzyć wizję, choćby rządów po najeździe barbarzyńców. A przede wszystkim głośno i uparcie zapewniać społeczeństwo, że jeśli przejmie władzę, nie zabierze rodzinom 500+. A PiS na pewno będzie tym straszyło. Dla setek tysięcy, może dla milionów, to bardzo ważne. Nie dawali sobie finansowo rady, martwili się o dzieci, to było upokarzające, teraz odzyskują choćby częściowo godność. A co jest ważniejsze niż poczucie własnej wartości? • W niewielkim mieście mam spotkanie autorskie. Na tej samej imprezie jest X, kolega z dawnych lat. Nie widziałem go od stanu wojennego. I nie przypadkiem. Kiedy uzyskałem z IPN moje teczki, dowiedziałem się, że na mnie donosił, na innych też. Pseudonim „Jan”. Było dwóch agentów, którzy mnie rozgryzali. Drugim był obywatel Finlandii węgierskiego pochodzenia, pseudonim „Skrzypek”, agent węgierskiej bezpieki. Ciekawe, że węgierska agentura miała w Warszawie wynajęte mieszkanie, gdzie przekazała „Skrzypka” polskiej bezpiece w mojej sprawie. A X, kiedy go ujawniono, napisał publiczny list „Jam jest Soplica”, w którym się tłumaczy i pisze o swoim poczuciu winy. Ale niewielkim. Nie ma racji, kiedy twierdzi, że nikomu nie mógł zaszkodzić. Doniósł, że ukrywam się na Ursynowie. Nie podał mojego adresu, bo go nie znał. Rozszyfrował za to mój pseudonim, pod którym publikowałem wtedy wiersze w podziemnej prasie. Proszony przez urząd o opinię na temat ich poziomu artystycznego napisał, że te utwory „są niezłe artystycznie” – łaskawy. A z drugiej strony to ciekawe, że bezpieka była zainteresowana poziomem sztuki swoich wrogów. Nie jestem mściwy, przed laty powiedziałem, że mu wybaczam, jeśli tylko nie będzie się udzielał publicznie. Nie spełnił mojej prośby. Bezczelnie zadzwonił do mnie dwa dni przed imprezą, że może mnie tam zawieźć i potem odwieźć i będę miał „życie jak w Madrycie”. Powiedziałem, że pojadę sam. Kierowniczka domu kultury wcześniej zaproponowała, że będziemy mieć wspólne spotkanie autorskie. Oczywiście nie zgodziłem się na to. W hotelu udawaliśmy, że się nie znamy. Słyszałem, jak rozmawiał przez telefon; jego głos nic niezmieniony, w co trzecim zdaniu, jak kiedyś, mówi „proszę ciebie”. Za to on sam zmieniony okrutnie przez czas. Spotkałem X przed domem kultury. Przywitałem się z nim. Mówi mi, że słaba frekwencja, są tylko trzy osoby. Wchodzę na scenę – byłem pewien, że ja pierwszy mam spotkanie. Co on robi na scenie? Ale X wyciąga swoje teksty, chce je czytać. Przerywam mu: nie ma mowy, ty wiesz, dlaczego nie mogę mieć z tobą spotkania. I szykuję się, by pognać go ze sceny. Wydaje się doskonale odporny na moje „chamstwo”, nieprzemakalny. Zaczyna jakby nigdy nic czytać swoje wiersze. Ja na to: masz tylko pięć minut. Obiecuje, że szybko skończy. Schodzę ze sceny, idę do kierowniczki. Okazuje się, że X miał mieć spotkanie o godz. 15, a ja po nim o 15.30. Wyszło na to, że będę musiał go przepraszać. Co za idiotyzm? Przeczytał kilka wierszy, zupełnie niezrozumiałych dla kilku obecnych na sali. I pojechał do Warszawy, jak oświadczył, do swojego kota, gdyż ten jest samotny i głodny. Jednak było mi głupio. I nawet zrobiło mi się go żal. W Wikipedii czytam biografię X, odnotowano, że był agentem. W roku 2005 otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Pięknie. A mnie wręczono to samo odznaczenie w roku 2008, zrobił to prezydent Lech Kaczyński. Mam ochotę teraz ten krzyż oddać. Zresztą już wtedy niechętnie go przyjąłem. Kaczyński miał przed uroczystością nietaktowne wystąpienie. A wręczając mi medal, coś mamrotał pod nosem, wcześniej w jakimś wywiadzie krytykował zaciekłość polityczną moich felietonów, więc mnie kojarzył i było mu kiepsko na duszy, kiedy ściskał mi rękę. PiS na tym wyrosło, też na podobnych sytuacjach i na różnych innych formach niesprawiedliwości. A ostatnie zdanie listu X „Jam jest
Tagi:
Tomasz Jastrun