Nieważne, kim jesteś, ważne, jak wyglądasz

Nieważne, kim jesteś, ważne, jak wyglądasz

April 9, 2005, Caracas, Miranda, Venezuela: Fashion and looking good are top priorities in Venezuela, where there is a general culture of beauty. It is a culture that permeates all walks of life and covers the country like a blanket. Girls enter beauty pageants as toddlers and young women and men get plastic surgery as teens. Modeling Academies, or what we may call "Beauty Schools", strive to teach girls how to be a women in Venezuela. Girls as young as 5 enroll in these academies and take classes such as etiquette, runway walking, photo posing, oratory and makeup. Venezuela is a country where thongs and short skirts are the norm, cleavage awaits around every corner and metrosexual men abound.///Abigail Ruiz teaches a class on proper makeup application at Herman's Institue, a beauty school in Caracas.. Credit: David Rochkind / Polaris

Kult urody łączy wszystkie klasy ekonomiczne Wenezueli. Nikt, biedny czy bogaty, nie wyjdzie z domu w starych butach czy nieuczesany Coś w sobie mają Wenezuelczycy, że się za nimi tęskni. Chociaż wiecznie stawiają cię w kłopotliwej sytuacji, bo nigdy nie wiesz, czy się śmieją, czy wyśmiewają. Choć przy każdej okazji otumanią serią na wpół niezrozumiałych słów wyjątkowo rozbudowanego slangu. I choćbyś nie wiem jak się starał, to zawsze cię przegadają. Pomimo nawet tego, że wiecznie patrzą bykiem na domniemanego gringo, to jednak coś w ich nieugaszonym żarze powoduje sympatię, sprawia, że lody niespotykanie łatwo się łamią i zaraz stajesz się częścią rodziny, kręgu przyjaciół, jakbyś był z nimi od zawsze. Poznać jednego to jak łańcuszek szczęścia: bo jak będziesz w Puerto la Cruz, to tu zapisz sobie telefon mojego wuja, on cię przyjmie. W Maturínie, o stary!, w Maturínie mieszka mój najlepszy przyjaciel (w Wenezueli istnieją tylko najlepsi przyjaciele, rzadko zdarza się słyszeć o przyjacielu nie najlepszym), to on ci pomoże w razie czego. Ten przyjaciel nie omieszka nas potem przekazać w ręce kolejnych znajomych i pobratymców, i tak raz zapoznawszy kogoś, nigdy już nie będziemy sami. (…) Rodowita Wenezuelka Z Nelsyn spotkaliśmy się kilka razy na placu Altamira, jednym z tych niewielu miejsc w Caracas, gdzie można w miarę bezpiecznie przebywać po zmroku. Nawet po dziewiątej w nocy – a ciemno robi się krótko po szóstej – ławki okalające obelisk na środku placu są pełne ludzi, a przy okolicznych uliczkach można znaleźć czynne kawiarnie. Trawniki między stacją metra i placem wyłożono tabliczkami upamiętniającymi 43 ofiary protestów z początku 2014 r. Wzdłuż alei Francisca Mirandy strzelają w niebo szklane biurowce: to dzielnica Chacao, też wyjątek – może jedyne miejsce w Wenezueli, gdzie kierowcy rzeczywiście zatrzymują się na czerwonym świetle. Na rogu niedaleko stacji metra mieści się księgarnio-kawiarnia Lugar Comun (Wspólne Miejsce). Wnętrze przypomina mi zdjęcia z pracowni Ryszarda Kapuścińskiego: domowa, ciepła przestrzeń całkowicie wypełniona książkami. Natomiast idąc w drugą stronę placu i dalej, na północ, w kierunku góry Ávila, dochodzi się do klubu La Patana, wystrojonego w portrety Che Guevary i innych bandytów (no dobrze, z tym „bandytą” to była prowokacja, chodziło mi tylko o podanie w wątpliwość popkulturowej, bezkrytycznej wizji Guevary jako romantycznego rycerza wolności i pokoju), zwanych również bohaterami. Organizuje się tam koncerty, zwykle kubańskiej trovy w stylu Silvia Rodrígueza i Pabla Milanésa czy sonów znanych z twórczości Buena Vista Social Club. W rewolucyjnym menu, oprócz alkoholi, prym wiodą coca-cola i pizza, ta ostatnia zresztą zupełnie nie najgorsza. (…) Nelsyn ma tu blisko z pracy, znaczy się z organu administracyjnego Najwyższego Trybunału Sprawiedliwości (Tribunal Supremo de Justicia). Jej stanowisko jest dość odległe od centrum działań instytucji – robi statystyki, pisze plany nauczania i usiłuje przekonać górę, że mogliby zacząć prowadzić zapisy na zajęcia przez internet, a nie na papierze. (…) Ma ledwie 28 lat, a odnosi się wrażenie, że robiła już w życiu wszystko. Po szkole studiowała socjologię, ale zostawiła ją i przeniosła się w świat drobnego handlu: prowadziła sklep na trzecim piętrze miejskiego szpitala. Szło dobrze i już miała przejmować interes od właścicielki, gdy los rzucił ją do pracy w roli stewardesy i przy okazji do szkoły lotniczej. Po pewnym czasie znów zmieniła zajęcie: negatywne wyniki badań lekarskich nie pozwoliły jej zostać pilotem. Jakiś czas pracowała w filii rosyjskiego banku, a następnie rozpoczęła studia ze stosunków międzynarodowych. Mniej więcej w tym samym czasie wciągnął ją sport: doszła do wicemistrzostwa kraju w szermierce. Pojawiły się perspektywy treningów za granicą, zawodów międzynarodowych, ale wenezuelska federacja nie miała na to środków. (…) Zdecydowała się więc na kolejną zmianę w swoim życiu i odstawiła floret w kąt. Teraz trenuje karate, ale już tylko dla przyjemności, bez sportowych ambicji. Etat w trybunale też chciałaby wreszcie porzucić. „Najbardziej frustrujące jest to, że nie widzisz sensu swojej pracy: spędzasz całe miesiące na przygotowaniu nowych programów nauczania, które potem lądują w szafie i nikt nawet do nich nie zagląda. Albo przychodzi szef i stwierdza, że należy wszystko pisać od początku, bo »interdyscyplinarność« czy »rywalizacja« to błędne koncepty, że należałoby raczej bazować na ideach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2017, 2017

Kategorie: Obserwacje
Tagi: Wenezuela