Kult urody łączy wszystkie klasy ekonomiczne Wenezueli. Nikt, biedny czy bogaty, nie wyjdzie z domu w starych butach czy nieuczesany Coś w sobie mają Wenezuelczycy, że się za nimi tęskni. Chociaż wiecznie stawiają cię w kłopotliwej sytuacji, bo nigdy nie wiesz, czy się śmieją, czy wyśmiewają. Choć przy każdej okazji otumanią serią na wpół niezrozumiałych słów wyjątkowo rozbudowanego slangu. I choćbyś nie wiem jak się starał, to zawsze cię przegadają. Pomimo nawet tego, że wiecznie patrzą bykiem na domniemanego gringo, to jednak coś w ich nieugaszonym żarze powoduje sympatię, sprawia, że lody niespotykanie łatwo się łamią i zaraz stajesz się częścią rodziny, kręgu przyjaciół, jakbyś był z nimi od zawsze. Poznać jednego to jak łańcuszek szczęścia: bo jak będziesz w Puerto la Cruz, to tu zapisz sobie telefon mojego wuja, on cię przyjmie. W Maturínie, o stary!, w Maturínie mieszka mój najlepszy przyjaciel (w Wenezueli istnieją tylko najlepsi przyjaciele, rzadko zdarza się słyszeć o przyjacielu nie najlepszym), to on ci pomoże w razie czego. Ten przyjaciel nie omieszka nas potem przekazać w ręce kolejnych znajomych i pobratymców, i tak raz zapoznawszy kogoś, nigdy już nie będziemy sami. (…) Rodowita Wenezuelka Z Nelsyn spotkaliśmy się kilka razy na placu Altamira, jednym z tych niewielu miejsc w Caracas, gdzie można w miarę bezpiecznie przebywać po zmroku. Nawet po dziewiątej w nocy – a ciemno robi się krótko po szóstej – ławki okalające obelisk na środku placu są pełne ludzi, a przy okolicznych uliczkach można znaleźć czynne kawiarnie. Trawniki między stacją metra i placem wyłożono tabliczkami upamiętniającymi 43 ofiary protestów z początku 2014 r. Wzdłuż alei Francisca Mirandy strzelają w niebo szklane biurowce: to dzielnica Chacao, też wyjątek – może jedyne miejsce w Wenezueli, gdzie kierowcy rzeczywiście zatrzymują się na czerwonym świetle. Na rogu niedaleko stacji metra mieści się księgarnio-kawiarnia Lugar Comun (Wspólne Miejsce). Wnętrze przypomina mi zdjęcia z pracowni Ryszarda Kapuścińskiego: domowa, ciepła przestrzeń całkowicie wypełniona książkami. Natomiast idąc w drugą stronę placu i dalej, na północ, w kierunku góry Ávila, dochodzi się do klubu La Patana, wystrojonego w portrety Che Guevary i innych bandytów (no dobrze, z tym „bandytą” to była prowokacja, chodziło mi tylko o podanie w wątpliwość popkulturowej, bezkrytycznej wizji Guevary jako romantycznego rycerza wolności i pokoju), zwanych również bohaterami. Organizuje się tam koncerty, zwykle kubańskiej trovy w stylu Silvia Rodrígueza i Pabla Milanésa czy sonów znanych z twórczości Buena Vista Social Club. W rewolucyjnym menu, oprócz alkoholi, prym wiodą coca-cola i pizza, ta ostatnia zresztą zupełnie nie najgorsza. (…) Nelsyn ma tu blisko z pracy, znaczy się z organu administracyjnego Najwyższego Trybunału Sprawiedliwości (Tribunal Supremo de Justicia). Jej stanowisko jest dość odległe od centrum działań instytucji – robi statystyki, pisze plany nauczania i usiłuje przekonać górę, że mogliby zacząć prowadzić zapisy na zajęcia przez internet, a nie na papierze. (…) Ma ledwie 28 lat, a odnosi się wrażenie, że robiła już w życiu wszystko. Po szkole studiowała socjologię, ale zostawiła ją i przeniosła się w świat drobnego handlu: prowadziła sklep na trzecim piętrze miejskiego szpitala. Szło dobrze i już miała przejmować interes od właścicielki, gdy los rzucił ją do pracy w roli stewardesy i przy okazji do szkoły lotniczej. Po pewnym czasie znów zmieniła zajęcie: negatywne wyniki badań lekarskich nie pozwoliły jej zostać pilotem. Jakiś czas pracowała w filii rosyjskiego banku, a następnie rozpoczęła studia ze stosunków międzynarodowych. Mniej więcej w tym samym czasie wciągnął ją sport: doszła do wicemistrzostwa kraju w szermierce. Pojawiły się perspektywy treningów za granicą, zawodów międzynarodowych, ale wenezuelska federacja nie miała na to środków. (…) Zdecydowała się więc na kolejną zmianę w swoim życiu i odstawiła floret w kąt. Teraz trenuje karate, ale już tylko dla przyjemności, bez sportowych ambicji. Etat w trybunale też chciałaby wreszcie porzucić. „Najbardziej frustrujące jest to, że nie widzisz sensu swojej pracy: spędzasz całe miesiące na przygotowaniu nowych programów nauczania, które potem lądują w szafie i nikt nawet do nich nie zagląda. Albo przychodzi szef i stwierdza, że należy wszystko pisać od początku, bo »interdyscyplinarność« czy »rywalizacja« to błędne koncepty, że należałoby raczej bazować na ideach
Tagi:
Wenezuela