Sprzecznością rządów PO było łączenie dążeń do mało konfliktowej „normalności” z nadmierną uległością wobec środowisk domagających się nowych cięć socjalnych 15 maja mija 92. rocznica urodzin prof. Andrzeja Walickiego, jednego z najwybitniejszych polskich uczonych ostatniego półwiecza. Autora prac, które w świecie zyskały ogromny rozgłos i za które otrzymał tzw. humanistycznego Nobla. Poniżej prezentujemy zapiski z jego „Dziennika”, które znalazły się w II tomie trylogii „PRL i skok do neoliberalizmu”, „Antykomunizm zamiast wolności. Porachunki inteligenckie”. Przeszło miesiąc temu przeczytałem w „GW” artykuł Pawła Wrońskiego pt. „Nie bójcie się Kaczyńskiego”. Publicysta „GW” wyraził w nim pogląd, że zwycięstwo wyborcze PiS jest „zasłużonym triumfem” Jarosława Kaczyńskiego. Nagrodą za to, że umiał być cierpliwy i przesunął swą partię ku politycznemu centrum. Diagnoza ta szybko okazała się błędna – tak szybko, że również dla mnie było to pewnym zaskoczeniem. Co do meritum sprawy nie miałem jednak żadnych optymistycznych złudzeń, wprost przeciwnie: uważałem, że nie PiS przesunął się w kierunku poglądów centrowych, ale polskie centrum od dawna przesuwało się w stronę PiS-u i w ten sposób utorowało drogę jego zwycięstwu. Nie kłóci się to z popularnym poglądem, że Kaczyński zwyciężył jako „zarządca społecznego gniewu”. Tak, społeczeństwo miało wiele powodów do gniewu, ale rzecz w tym, że prezesowi PiS-u udało się ukierunkować ten gniew w pożądaną przez siebie stronę i że w istocie pomogli mu w tym bardziej umiarkowani przedstawiciele polskiej prawicy, zgodnym chórem głoszący, że wszystko, co złe w dzisiejszej Polsce, nie jest ich własną winą, ale skutkiem nie do końca usuniętego dziedzictwa PRL. Pogląd taki jest stuprocentowo zgodny z głębokim przeświadczeniem Kaczyńskiego, że podstawową, fatalną w skutkach wadą postpeerelowskiej Polski był brak aktu rewolucyjnego zerwania z przeszłością (określanego po hiszpańsku słowem ruptura), czyli wprowadzenie zmian ustrojowych przy współpracy dawnej elity władzy. (…) Cele tej akcji określał z nieprześcignionym ekstremizmem, żądał bowiem zakazania byłym funkcjonariuszom PZPR nie tylko udziału w polityce, lecz także obejmowania stanowisk w administracji i gospodarce, poczynając od tak niskiego szczebla jak stanowisko brygadzisty w fabryce. Domagał się także podziału „Solidarności” na dwie partie: jego własna partia (Porozumienie Centrum) reprezentować miała prawicę, a partia Mazowieckiego (Unia Demokratyczna) – lewicę. (…) Szczególną „cechą firmową” tego programu było przekonanie o niereformowalności ludzi, a więc o konieczności dzielenia ich wedle „rodowodów” – na „naszych” i „nie naszych”. Nie bez pewnego powodzenia szerzono taki pogląd wśród robotników, przekonując ich, że nowych kapitalistycznych właścicieli przedsiębiorstw dzielić należy na „solidarnościowych” (którym należy ufać) i eksnomenklaturowych, zawłaszczających dobro publiczne we własnym interesie. Uznano nawet, że jest to świetny sposób na odwracanie uwagi robotników od niekorzystnych dla nich skutków reform Balcerowicza i na dawanie im (w postaci usuwania dawnej nomenklatury) „moralnej rekompensaty” za bezrobocie i inne negatywne dla nich skutki prywatyzacji. W istocie był to przemyślny plan skierowania robotniczego gniewu przeciwko byłej nomenklaturze, a więc obciążenia „komunistów” winą za wprowadzenie kapitalizmu. (…) Antykomunizm legitymacją Dzieje postpeerelowskiej Polski potoczyły się jednak inaczej, główną legitymacją przemian stał się bowiem „antykomunizm” coraz skrajniejszy, w coraz większej mierze zaciemniający pozytywne przesłanie demokracji liberalnej. Bardzo wyraźnie ujawniło się to w okresie zaciekłej walki o obowiązującą dziś konstytucję, a następnie podczas zażartych sporów o ustawę lustracyjną. (…) Nie muszę przypominać w tym miejscu ponurych okoliczności, które doprowadziły do decyzji o nowych wyborach parlamentarnych już w roku 2007 oraz do porażki poniesionej w nich przez PiS. Przypomnę jednak, że od razu zwróciłem uwagę na merytoryczną i polityczną błędność interpretowania tego faktu jako zwycięstwa „twardych liberałów” spod znaku Balcerowicza. Większość społeczeństwa odetchnęła z ulgą, uwolniwszy się od koszmaru pozasądowej powszechnej lustracji, z IPN w roli głównego rozgrywającego, ale nie pragnęła kontynuacji (a tym bardziej radykalizacji) polityki gospodarczej, kojarzonej z programowo „antyroszczeniowym” ekonomicznym ultraliberalizmem. Cieszono się także z zakończenia przez zwycięską PO zimnej wojny domowej między Polakami, czyli sztucznego reanimowania przez prawicę dawnych nienawiści. Ludzie głęboko zainteresowani konstruktywnym przezwyciężaniem „historycznego podziału” (do których się zaliczam) wspierali w tej kwestii Donalda Tuska i, przez pewien czas, łączyli z jego polityką przesadne nawet
Tagi:
Andrzej Walicki, antykomunizm, Antykomunizm zamiast wolności. Porachunki inteligenckie, budżet państwa, cięcia socjalne, debata publiczna, dekomunizacja, Donald Tusk, Gazeta Wyborcza, gdańscy liberałowie, Henryka Bochniarz, historia lewicy, historia Polski, historia PRL, historia społeczna, I RP, inteligenci, inteligencja polska, IPN, Jarosław Kaczyński, Leszek Balcerowicz, Lewica, liberalizm, liberałowie, neoliberalizm, Paweł Wroński, PiS, PO, policja historyczna, polityka gospodarcza, polityka historyczna, polityka społeczna, polska polityka, Porozumienie Centrum, postkomunizm, praca w Polsce, prawica, PRL i skok do neoliberalizmu, rząd PiS, socjalizm, solidarność, społeczeństwo, Tadeusz Mazowiecki, transformacja gospodarcza, Unia Demokratyczna, Unia Wolności, walka klas, Witold Gadomski, wykluczenie, zarobki Polaków