Motto Nie ma wolności bez Solidarności! (hasło sprzed lat) Dziś, 28 września 2014 r., z Sosnowca nadeszła wiadomość dnia: po 11 godzinach negocjacji górnicy upominający się o zaległe wypłaty, zachowanie mieszkań i godziwą płacę dogadali się z władzą reprezentowaną przez byłego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego oraz wiceministra gospodarki. Pani premier oraz pan wicepremier – zajęci zapewne pisaniem exposé – osobiście do górników się nie pofatygowali… A oto inne aktualne newsy: • W stolicy odbywa się 36. Maraton Warszawski z udziałem uczestników z 56 krajów! Biegać zaczęliśmy za Edwarda Gierka, czyżbyśmy nie przestali po stanie wojennym? • W Drawsku i nie tylko żołnierze NATO ćwiczą pod hasłem „Anakonda” – w naturze to długachny, niezbyt groźny wąż. • Twój Ruch się rozpada i liczy już tylko 15 członków, ale poseł Biedroń twierdzi, że crème de la crème pozostała. Dwaj dezerterzy trafili do SLD, ale czy to wzmocni zwątlałą lewicę? Oto jest pytanie, nad którym warto się zastanowić. Teraz czas przypomnieć słowa, które w istocie streszczają marzenia i tęsknoty „lewicowe”, a może po prostu ludzkie: Wolność, Równość, Braterstwo. Wartości te są ściśle związane. Bez równości nie ma wolności, bo przy podziale na „wyższych” i „niższych” ci drudzy nigdy nie korzystają ze swobód należnych pierwszym. A czas bardzo wolno niweluje skutki tych różnic. W Polsce remanenty wiekowej przeszłości są oczywiste, choć nie wszyscy chcą przyjąć to do wiadomości. Z kolei równości nie ma bez braterstwa. Rzecz w tym, że jako dzieci Boga Ojca Wszechmogącego lub – jak wolę – ewolucji należymy do jednego gatunku, lecz egzystując w społeczeństwie, dzielimy się na silniejszych i słabszych. Silniejsi mogą się słabszymi opiekować i wspierać ich na różne sposoby. Częściej jednak ich poniżają i wykorzystują lub pozostawiają własnemu losowi. Z czasem zmieniają rodzaj sił. Od XVII w. liczy się głównie siła intelektu. W świecie rynkowej wolnoamerykanki jest to szczególna odmiana działalności intelektualnej, związana z inteligencją, którą można nazwać biznesową. Dobrze, jeśli to jest spryt plus zaradność czy przedsiębiorczość. Gorzej, gdy w grę wchodzą przebiegłość, przewrotność, cwaniactwo. Z jaką siłą mamy do czynienia w przypadku polityków, którzy deklarując, że służą Polsce i Polakom – w istocie dążą do coraz lukratywniejszych stanowisk lub wręcz synekur? Ostatnie dni września 2014 r. przejdą do polskiej historii jako chwila osobliwa, gdy – coram publico – zderzyły się dwie rzeczywistości: z jednej strony górnicy, ludzie wyjątkowo ciężkiej i niebezpiecznej pracy, z drugiej zaś politycy, obdarzeni – jakby uprzejmie powiedzieć? – swoistym rodzajem inteligencji biznesowej. Oto pan Ostachowicz, doradca byłego premiera od PR i marketingu politycznego, dostaje w Orlenie posadę za 2 mln zł rocznie. I musi tyle dostać, bo analogiczną sumą na rynku wynagradza się tak wybitnego eksperta od tworzenia pozorów. Sprawę firmował minister skarbu. Nowa pani premier nie aprobowała tej „plamy”, pan Ostachowicz „dobrowolnie” zrezygnował z Orlenu, ale minister chyba pozostaje w staro-nowym rządzie. • Po przerwie wynikłej z czekania na exposé i zapoznania się z nim wracam do tekstu rozpoczętego 28 września. Exposé wraz z otoczką miało zainaugurować „odbudowę zaufania”. We mnie – jak na razie – tego zaufania nie wzbudziło. I wynika to chyba nie z „narzekactwa”, lecz z pewnego uczulenia na nieautentyczność, „pozoranctwo”. Pani premier na swym nowym stanowisku wystąpiła „medialnie” dwa razy: w auli Politechniki Warszawskiej i w Sejmie. Kiedy była sobą? W trakcie prezentacji zachowała się – przepraszam za szczerość – niezbyt mądrze. Mniejsza już o niefortunną metaforę z matką Polką, zaliczmy to na konto tremy. Ale rekomendując ministrów, dowiodła, że nie ma o nich nic istotnego do powiedzenia. Najwidoczniej chciała być miła… Do exposé panią premier przeszkolili doradcy i spece od PR i marketingu. I oto zaproponowano nam monodram matki narodu – z efektami specjalnymi (jak słychać, wymyślił je kameleon Michał Kamiński). Pierwszym efektem (zapowiadaną „niespodzianką”) była nowina dla Donalda (EK i DT są po bruderszafcie), że „prezydent” Europy nie jest już premierem RP, bo ster przejęła samorządna, niezależna, silna kobieta, nie żadne tam kobieciątko kociątko. Drugim efektem było – skądinąd uzasadnione – podziękowanie dla weteranów i zapowiedź troski o nich. Czy jednak ppłk. Leszka
Tagi:
Anna Tatarkiewicz