Po odwołaniu mazowieckiej konserwator zabytków społecznicy protestują, a deweloperzy zacierają ręce Kilkakrotne wnioski wojewody warszawskiego Jacka Kozłowskiego zostały wreszcie wysłuchane i minister kultury odwołał panią ze stanowiska. Czy wcześniej udało się pani porozmawiać z ministrem? – Tak, udało mi się nawet dwa razy porozmawiać z wiceministrem Piotrem Żuchowskim, który jest generalnym konserwatorem zabytków, i raz z ministrem Bogdanem Zdrojewskim. Zrozumiałam, że panowie, niezależnie od tego, jakie mają na ten temat zdanie, nie mają wyjścia. Zaważyły względy polityczne, bo uzasadnienia merytoryczne, jakie mi wręczono, są pełne ogólników. Kwestie merytoryczne są najwyraźniej zupełnie drugorzędne. Panowie ministrowie wyrazili nawet pewien podziw, że mimo wszystko udało mi się pełnić funkcję wojewódzkiego konserwatora zabytków cztery lata. Prasa pisała, że powodem odwołania jest dopuszczenie do zburzenia zabytkowej parowozowni. – Ale okazało się, że to nie moja wina. Ja parowozownię do ostatniej chwili ratowałam, jednak wojewoda zupełnie się na tym nie znał i ten pretekst uznał za decydujący. Urzędnikowi, który wydał zgodę na zburzenie obiektu, udzielono jakiejś nagany i to wszystko. Teraz o parowozowni ani słowa. Są natomiast zarzuty braku nadzoru, m.in. nad stołecznym konserwatorem zabytków, braku udziału w szkoleniach, braku kontroli nad podwładnymi jednostkami oraz inne mało konkretnie sformułowane sprawy. To dziwne, bo właśnie za mojej kadencji zaczęliśmy porządkować sytuację w terenie. Wreszcie powstało w urzędzie konserwatora prawdziwe archiwum. Wcześniej niemal każdy mógł wynosić dowolne dokumenty. Powstała profesjonalna strona internetowa Mazowieckiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków (www.mwkz.pl), na której są podstawowe informacje, np. dotyczące wywozu zabytków z kraju, są formularze, np. z wnioskami o dotacje na zabiegi konserwatorskie, są zawiadomienia o przetargach, nawet konkursy dla miłośników historii, fotografii, starych dworków i pałaców, zabytków techniki i przyrody. Są tam również informacje o wszelkich działaniach urzędu. Zajęłam przecież zdecydowane stanowisko m.in. w tak aferalnej sprawie, z jaką mieliśmy do czynienia w Płocku, gdzie pracownik ds. ochrony zabytkowej zieleni miejskiej założył firmę, która wycinała zabytkowy drzewostan w parku i sprzedawała to drewno. Sam sobie wypisywał zlecenia, sam je wykonywał, sam pobierał pieniądze za te prace i sam sprzedawał drewno. Typowy konflikt interesów, czego ani wojewoda, ani nikt w Płocku jakoś nie dostrzegał. Teraz zajmuje się tym prokuratura. Takie przykłady pokazują, że w ochronie zabytków jest niekiedy drugie dno, zastarzałe układy, wszyscy się znają, mówią sobie po imieniu. A tutaj konserwator z województwa chce robić porządek. Zleciłam więc dwie kontrole w Warszawie, dwie w Płocku, a przecież kierowany przez mnie urząd nie ma specjalnej komórki ds. kontroli. Musiałam do tego wyznaczać ludzi, którzy mieli do wykonania inne zadania. W jednej z wypowiedzi dla prasy stwierdziła pani, że wojewoda odwołał panią m.in. z powodu płci. Czyżby wojewoda był antyfeministą? – Tak z tego wynika. Od pierwszego kontaktu byłam mu nie w smak, choć konserwatorem wojewódzkim zostałam w wyniku wygranego konkursu w 2007 r. Systematycznie mnie niszczył, liczył być może na to, że się załamię, bo jestem kobietą. Nie udało się. Teraz więc to on powinien się podać do dymisji. Została pani odwołana za niewinność? – Wojewoda Jacek Kozłowski już od samego początku był do mnie źle nastawiony. Podobno przychodzili różni ludzie i pytali: co ta Jezierska, mianowana przez poprzednią ekipę (mianował mnie wojewoda Jacek Sasin), tutaj jeszcze robi? Były w sumie trzy próby usunięcia mnie. Z pierwszej wybronił mnie wiceminister Tomasz Merta, który zginął w katastrofie w Smoleńsku, zresztą jedyny urzędnik resortu, który zachował się z czasów rządów PiS. Z pewnością broniłby mnie i dzisiaj, choć jego pozycja w resorcie była coraz słabsza. Druga próba odwołania nie powiodła się, bo było to przed wyborami samorządowymi i nikt nie chciał powodować protestów działaczy lokalnych organizacji i stowarzyszeń miłośników zabytków. Teraz wybrano termin idealny – większość ludzi na urlopach, wyjazdach – między Wielkanocą a beatyfikacją Jana Pawła II. Prowadzono ze mną rozmowy, m.in. takie, że jeśli sama złożę wymówienie, to coś dla mnie znajdą, nawet pytano, co bym chciała w zamian za stanowisko wojewódzkiego konserwatora. A ja mówiłam, że chcę usłyszeć konkretne zarzuty. Potem zobaczyłam, że wszystko już było przygotowane. Pisma wypisane, tylko w miejscu daty wstawiono kropeczki. Tym razem okazało się, że już nikt za mną nie stoi.
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz