Śmierć abp. Oscara Romera była efektem „brudnej polityki”, której ślady prowadzą do Waszyngtonu i Watykanu Śmiertelna kula dosięgnęła Oscara Romera kilka sekund po wygłoszeniu kazania w kaplicy szpitala Opatrzności Bożej w San Salvadorze. Był poniedziałek, 24 marca 1980 r. Duża część społeczeństwa, w większości wywodzącego się z dzielnic nędzy, natychmiast okrzyknęła Romera świętym. Arcybiskup był bowiem jedną z niewielu osób w Salwadorze, którym zależało na zniwelowaniu ogromnych różnic społecznych w tym państwie, w którym ubodzy cierpieli niewyobrażalną biedę, a właściciele ziemscy opływali w luksusy. Większość plantacji i gospodarstw znajdowała się w rękach kilkunastu klanów rodzinnych, wyzyskujących najbiedniejszą ludność. Oligarchicznego porządku pilnowała junta wojskowa. Fatalna sytuacja polityczna doprowadziła do niepokojów społecznych. Chrześcijanie zaczęli organizować grupy dyskusyjne, których zadaniem było wypracowanie odpowiedniej postawy wobec sprawujących władzę. Tworzące się w ten sposób tzw. wspólnoty podstawowe były reprezentowane przez kapłana, przypisanego do konkretnej grupy. Inicjatywa ta wywołała reakcję właścicieli ziemskich. Obawiali się oni buntu, do którego mieli doprowadzić wieśniacy wspierani przez Kościół. Najbardziej radykalni plantatorzy, bojąc się utraty kontroli nad swoimi „parobkami”, rozpętali na łamach prawicowej prasy nagonkę, mającą zniszczyć wspólnoty podstawowe. W perfidnych i kłamliwych atakach nazywano aktywistów chrześcijańskich grup marksistami, dążącymi do czerwonej rewolucji. Równocześnie rzucono do boju prawicowe gangi (szwadrony śmierci), które przemierzały kraj, prześladując i mordując wieśniaków. Krwawa wojna domowa co miesiąc kosztowała życie 3 tys. Salwadorczyków. Z równą zapalczywością tępieni byli księża, którzy stawali w obronie uciskanej ludności. Wśród zamordowanych przez działających na polecenie plantatorów żołnierzy sił rządowych był jezuita o. Rutilio Grande, broniący tysięcy ludzi katorżniczo pracujących na plantacjach trzciny cukrowej. Zastrzelono też 16-letniego chłopca i starszego mężczyznę, którzy jechali z nim samochodem. Od tej chwili abp Romero nie miał złudzeń, że należy wystąpić przeciwko niesprawiedliwości, wyzyskiwaniu i lekceważeniu najbiedniejszych obywateli przez rząd. Bezskuteczna interwencja u papieża W 1979 r. Romero udał się do Watykanu i w trakcie spotkania z papieżem Janem Pawłem II przekazał mu setki stron dokumentów opisujących, jak dyktatura wojskowa prześladuje ludność w Salwadorze. W szczegółowych raportach znajdowały się również informacje o niechrześcijańskim postępowaniu niektórych hierarchów Kościoła katolickiego. Wojskowi, właściciele ziemscy i popierający ich duchowni stanowili największą siłę w kraju. Obawiając się kroków podjętych przez Romera, biskupi związani z juntą wysłali do Watykanu poufny list, w którym zwracali uwagę papieża na nieprzewidywalnego arcybiskupa. List zawierał sformułowania o komunistycznych i rewolucyjnych sympatiach Romera oraz jego rzekomej pogoni za sławą wśród najbiedniejszych. Oskarżenia dotarły do Watykanu, zanim abp Romero zdążył się spotkać z papieżem w cztery oczy. Jan Paweł II był więc przygotowany na przyjęcie niewygodnego kapłana. Słowo niewygodny jest najbardziej adekwatnym określeniem tego, w jaki sposób Romero był postrzegany przez watykańskich hierarchów. Stolica Apostolska uważała go za jednego z największych orędowników teologii wyzwolenia. Powstały w Ameryce Łacińskiej ruch nawoływał do wsparcia uciśnionych ubogich. Duchowni twierdzili, że wyzwolenie od doczesnych niesprawiedliwości powinno się dokonać za ziemskiego życia. Radykalni kapłani z Peru i Kolumbii poszli o krok dalej i sferę duchową wzbogacili o elementy stricte polityczne, nakłaniając wiernych do chwycenia za broń i walki w imię marksistowskich ideałów. Władze w Salwadorze obawiały się, że Romero również sięgnie po element siłowy i będzie chciał położyć kres działaniom mafii plantatorów, wojskowych i ultraprawicowych duchownych. Stąd zabiegi mające zdyskredytować Romera w oczach papieża i watykańskich hierarchów. Jan Paweł II był sceptycznie nastawiony do teologii wyzwolenia. Uważał, że Kościół nie powinien w żaden sposób mieszać się do polityki, a tym bardziej nawoływać do rewolucji społecznej. Papież, który za największe zło uważał komunizm, nie potępiał latynoamerykańskich dyktatur i odmawiał wsparcia duchownym walczącym o podstawowe prawa mieszkańców. Podczas spotkania z Romerem przyjął dokumentację prześladowań, jakich dopuszczała się junta, ale zaapelował do arcybiskupa o rozwagę i umiarkowanie. Oscar Romero doskonale wiedział, że rząd USA aktywnie wspiera wojskową dyktaturę w Salwadorze. Na przykład w ostatnim roku prezydentury Jimmy’ego Cartera Salwador otrzymał 62 mln dol. (gdy w 1981 r. prezydentem został Ronald Reagan, kwota ta wzrosła czterokrotnie). Arcybiskup osobiście interweniował u gospodarza