Czy po wojnie Polską mogła rządzić inna ekipa niż PKWN? 22 lipca, rocznica ogłoszenia Manifestu Lipcowego, zwiastującego przejęcie władzy przez polską lewicę, jest dla prawicy okazją, by zapewniać, że Stalin nie brał pod uwagę żadnego innego wariantu, lecz od początku zdecydował się przekazać w Polsce władzę komunistom. Rozumowanie takie jest ewidentną bzdurą, bo rzecz miała się odwrotnie: Stalin do ostatniej niemal chwili szukał możliwości dogadania się z emigracją londyńską i jej przedstawicielstwem krajowym (Państwo Podziemne). Omówiłem rzecz obszernie w miesięczniku „Dziś” nr 11/2005 r. „Na kogo stawiał Stalin”. Chciałbym teraz to rozumowanie rozwinąć, i to wręcz światoburczo, bo nikt dotychczas tak dalece wyobraźni nie prowokował. Sądzę, że istniała wówczas nawet realna szansa przejęcia władzy na trwałe, finlandyzacji Polski przez spadkobierców II Rzeczypospolitej. Nie musieliby tej władzy utracić jak Czesi Benesza i Masaryka. Strategią „wszystko albo nic”, postawą maksymalistyczną, nieprzejednaniem szansę tę zmarnowano. Im dłużej bowiem trwałyby te rządy, tym trudniej byłoby Moskwie zmieniać je na swój obraz i podobieństwo. Argumentowanie losami Czechosłowacji prezydenta Benesza jest bardziej niż chybotliwe. W Czechosłowacji Stalin miał się na kim oprzeć. Komuniści stanowili tam autentyczną siłę. KP Czechosłowacji była partią w tym czasie najsilniejszą. W pierwszych powojennych wyborach, których uczciwości nie kwestionowano, otrzymali oni aż 43% głosów. Partia liczyła wówczas 1,3 mln członków, co na kraj znacznie mniejszy liczebnie niż Polska stanowiło potęgę. Również ruch związkowy był prolewicowy. Z przekazów historycznych wiadomo, że nie tyle Stalin naciskał na przyspieszenie przewrotu ustrojowego, ile przywódca komunistów Klement Gottwald naciskał na Stalina. Mimo tych nacisków i podchodów komuniści tak na dobre zaczęli tam rządzić od 1949 r. Benesz ustąpił w czerwcu 1948 r. Sytuacja w Polsce była zdecydowanie inna, o wiele mniej sprzyjająca komunistom. Można wątpić, czy w ogóle byłaby do zrealizowania na modłę czechosłowacką. Wielowiekowe doświadczenie historyczne potwierdza, że w Polsce Stalin miałby o wiele większe aniżeli w Czechosłowacji problemy z dokonaniem przewrotu ustrojowego. Podejmując próbę zamachu na polską demokrację parlamentarną Mikołajczyka, Stalin nie mógłby się oprzeć – jak w Czechosłowacji – na lewicy. Nasza była nieporównywalnie słabsza nie tylko liczebnie, lecz także mniej niż czechosłowacka ukształtowana proradziecko, prostalinowsko. Wprawdzie w 1947 r. PPR liczyła ponad 800 tys. członków, a PPS 650 tys., ale była to liczebność wyrastająca już w bardzo sprzyjającym klimacie Polski Lubelskiej. W klimacie spadkobierców II RP nie rosłaby tak w siłę. Przejęcie władzy przez emigrację londyńską pozostawiłoby z całą pewnością ruch robotniczy rozbity na PPR i PPS, partie nie tylko konkurujące, lecz wręcz zwalczające się, co także utrudniłoby Stalinowi manewry likwidacyjne odradzającej się Rzeczypospolitej. Również przykład Jugosławii pokazuje, że nie o wszystkim przesądzał Stalin. Sojusznikiem Polski stałaby się więc Jugosławia Tito. Łącznie z Czechosłowacją Benesza i Masaryka, trzy państwa nieuchronnie kooperujące w określonym kierunku stanowiłyby siłę, którą Stalin musiałby respektować. Kraje te wspierałyby się wzajemnie, bo łączyła je niechęć do ekspansywnych przymiarek Stalina. Również globalne procesy rozwojowe w Europie Wschodniej i Środkowej potoczyłyby się wówczas, moim zdaniem, inaczej, niż to się stało. Od Finlandii Stalin domagał się po wojnie jedynie utworzenia tam rządu, który mógłby obdarzyć pełnym zaufaniem. Finlandia potrafiła zachować się pod tym względem bardzo correct i uniknęła statusu państwa kontrolowanego przez Moskwę. Ustrój Polski Ludowej, inny przecież niż pozostałych demoludów, przetrwał nie tylko pierwsze lata powojenne, lecz utrzymywał się aż do przełomu transformacyjnego, chociaż nie odpowiadał w pełni oczekiwaniom Moskwy. Polska była „najweselszym barakiem w obozie socjalistycznym”. Dlaczego model ustrojowy, oparty na fundamencie położonym przez Sikorskiego i Stalina w Moskwie, miałby mieć mniejsze lub żadne szanse przetrwania? Już w deklaracji Majski-Sikorski stwierdzono, że Wojsko Polskie w ZSRR będzie wprawdzie podlegać naczelnemu dowództwu radzieckiemu, jednakże w tym dowództwie „armia polska będzie reprezentowana”. Takich uprawnień alianci zachodni nie przyznali walczącym u ich boku polskim siłom zbrojnym. Przykład (nie ostatni przecież) dowodzi, że Rosjanie byli skłonni wychodzić naprzeciw oczekiwaniom Polaków londyńskich, lecz tylko mając gwarancję, że sąsiadować będą z państwem im przyjaznym. Sikorski chciał pozostawić wojsko polskie na Wschodzie, lecz gen. Anders anulował jego dalekowzroczną kalkulację.
Tagi:
Eugeniusz Guz