Nikaragua ignoruje pandemię

Prezydent zaklina rzeczywistość, a mieszkańcy ponoszą konsekwencje Podczas gdy sytuacja w Europie wydaje się coraz bardziej opanowana, nowym epicentrum koronawirusa staje się Ameryka Łacińska. Tymczasem prezydent Nikaragui Daniel Ortega konsekwentnie bagatelizuje skalę zagrożenia. Mimo trudnej sytuacji, przy fali krytyki i presji organizacji na rzecz praw człowieka, pojawił się cień szansy na działanie. Rząd bowiem po raz pierwszy przyznał, że liczba zakażeń w kraju wzrasta. Lokalne Obserwatorium Obywatelskie, różne niezależne organizacje i przebywający na miejscu dziennikarze alarmują jednak, że władze pozostają bierne, próbują zatuszować skalę kryzysu i zaniżają statystyki. Wszystko po staremu Sześciomilionowa Nikaragua jest jednym z ostatnich krajów na świecie, które wciąż opierają się wprowadzeniu restrykcji wynikających z pandemii koronawirusa. Otwarte są biura i szkoły, choć klasy pozostają prawie puste, bo rodzice boją się wysyłać dzieci do szkoły. Rząd Ortegi nie tylko nie odwołuje imprez masowych, przyciągających tłumy, ale sam je organizuje. W najlepsze odbywały się zatem do tej pory krajowe rozgrywki piłkarskie, bokserskie czy bejsbolowe. Te ostatnie zostały niedawno zawieszone, gdyż zawodnicy odmówili w nich udziału. A jeszcze w kwietniu np. piłkarzom za odmowę wyjścia na murawę groziły kary pieniężne. Jak wspomina w podcaście „Dział Zagraniczny” dziennikarz i latynoamerykanista Maciej Okraszewski, podczas jednej z walk bokserskich pod koniec kwietnia wprowadzono co prawda szczególne obostrzenia – publiczności mierzono temperaturę, zalecano zajmowanie miejsc daleko od siebie, wszyscy nosili maseczki – ale wyłącznie decyzją organizatorów tej konkretnej gali. Władze nie wprowadziły bowiem żadnych specjalnych zasad co do dezynfekcji rąk czy noszenia rękawiczek. Przez długi czas Daniel Ortega zachowywał się, jakby koronawirus magicznie omijał Nikaraguę. Brzmiało to mało wiarygodnie, choćby ze względu na szybki rozwój epidemii w sąsiednich Hondurasie i Kostaryce. Widać, że Ortega pandemię chce po prostu przeczekać. Po miesiącu nieobecności, w połowie kwietnia, w końcu przemówił – tylko po to, by stwierdzić, że wirus to znak od Boga przeciwko militaryzmowi i hegemonii – w domyśle Stanów Zjednoczonych. „Strategia antykryzysowa prezydenta to nie robić nic, za wszelką cenę udawać, że wszystko jest po staremu. Tak by w żaden sposób nie ucierpiała gospodarka”, mówił mediom Juan Sebastián Chamorro, lider grupy opozycyjnej Sojusz Obywatelski na rzecz Sprawiedliwości i Demokracji. Działające w Nikaragui Stowarzyszenie na rzecz Praw Człowieka (ANDPH) wezwało nawet Światową Organizację Zdrowia do interwencji. ANDPH oskarża Ortegę o nieodpowiedzialność i krytykuje brak działań, które powstrzymałyby rozprzestrzenianie się wirusa. Grupa opozycyjna nazywa obecną sytuację w Nikaragui „ludobójstwem wirusowym” (genocídio viral). Ortega przyznał w końcu, że koronawirus w Nikaragui występuje, rząd ujawnił nawet, że liczba zachorowań wzrasta. Zaczęto też podawać statystyki. To krok naprzód, zważywszy, że przez prawie dwa miesiące władze utrzymywały, że odnotowuje się pojedyncze infekcje. Gdy pod koniec maja oznaki rozprzestrzeniania się wirusa trudno było ignorować, ministra zdrowia Martha Reyes poinformowała, że w kraju jest ponad 250 zakażonych. Dla porównania – w poprzednim oświadczeniu mówiono o zaledwie 25 przypadkach. Niezależne organizacje i tak uważają te liczby za mocno zaniżone. Ekspresowe pogrzeby W kraju brakuje testów, w dodatku są kontrolowane przez rząd. Oznacza to, że władze decydują, która placówka zdrowotna ma do nich dostęp. Do zajmowania się przypadkami koronawirusa oficjalnie wyznaczony jest tylko jeden szpital: Hospital Alemán (Szpital Niemiecki) w stolicy, Managui. W szpitalach tworzą się długie kolejki, a w aptekach zaczyna brakować podstawowych leków. Dr Carlos Quant, szef oddziału chorób zakaźnych w Hospital Manolo Morales w Managui, powiedział, że co najmniej kilkudziesięciu pracowników medycznych jest chorych, ale szpital przestał badać personel pod kątem zakażenia. W całym kraju rodziny są zmuszane do organizowania tzw. ekspresowych pochówków, także dlatego, by wirus się nie rozprzestrzenił. Pogrzeby odbywają się o każdej porze dnia i nocy, nie ma czasu na wezwanie księdza ani na odpowiednie pożegnanie zmarłego. Wszystko dzieje się tak szybko, że wielu krewnych nie ma pewności, czy w trumnie faktycznie jest ich bliski. „W Nikaragui tradycją są długie, trwające nawet kilka dni stypy. Teraz często rodziny nie znają żadnych szczegółów pochówku do czasu pogrzebu”, mówi Maciej Okraszewski. Rodzinom tłumaczy się, że ktoś zmarł np. na rzadką i wyjątkowo ciężką odmianę zapalenia płuc. Rozmawiający z dziennikarzami „New

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 25/2020

Kategorie: Zagranica