Seks w fiacie 126p mogli uprawiać tylko akrobaci, ale porody się zdarzały Stanisław Sosiński z Lublina pamięta, że wezwał go dyrektor fabryki samochodów, w której wtedy pracował i powiedział, że ma dobre wyniki, więc dostanie talon na malucha. Był rok 1973. Zazdrość kolegów i radość w domu, bo nadchodziła Wigilia. – Jeżdżę tym samochodem do dziś – pan Stanisław jest dumny. – Sam wszystko robię. Z perłowego koloru przeszedłem na biały, wybite przez złodziei szyby wymieniłem. W zimie wożę dwa akumulatory, więc zawsze zapalę. Kochany samochodzik. Jeszcze z pięć lat nim pojeżdżę. Pan Sosiński, jak wielu innych właścicieli, napisał do Fiata Auto Poland. Kończą produkcję, niech wiedzą, jakiego mają rekordzistę. Ktoś inny pochwalił się, że przejechał około 240 tys. km, są też wspomnienia z wypraw narzeczeńskich do Grecji (lata 80.), ale najwięcej jest listów proszących, by wiernym użytkownikom pozwolić na zakup nowego auta. W ostatniej chwili. By zdążyć przed końcem produkcji, do fabryki przyjechali też przedstawiciele fanklubu z Holandii – biznesmeni, dla których maluch jest kultowym pojazdem. – Samochód jest rewelacyjny – zapewniali – za to drogi macie straszne. Każdy może dotknąć Miał to być samochód tani, ciasny, ale własny. Stał się produktem może nie masowym, ale wyśnionym przez masy. I choć później entuzjazm topniał, to jeszcze w 1994 r. z badań Pentora wynikało, że fiat 126p jest najchętniej kupowanym samochodem. Szczególnie przez osoby o średnich dochodach albo bardzo młode, dla których był pierwszym pojazdem. Ale już w 1999 r. był piąty na liście najlepiej sprzedających się samochodów. 70% kupujących decydowało się na raty, co świadczyło, że wciąż trafiał do mniej zamożnych. Wreszcie, gdy zaczęto sprzedawać mniej niż 2 tys. miesięcznie, ekonomia zwyciężyła nad sentymentem, w październiku będzie koniec. Także w październiku, ale 1971 r. zawarto z Fiatem umowę, która przewidywała uruchomienie w Polsce produkcji małolitrażowego fiata 126p. W tym samym czasie miała ruszyć włoska produkcja. W parę miesięcy później wyznaczono fabrykę w Bielsku-Białej. Produkowano tam kosy, skuwki, brzytwy, lampy, w najlepszym wypadku rowery, więc rozpoczęła się wielka budowa hal montażowych, osiedli. Z całej Polski ściągały setki nowych pracowników, którzy mieli stworzyć 10-tysięczną załogę. Kandydaci przysyłali listy: “Pochodzę z Białostocczyzny, zawsze chciałem pracować w nowoczesnym zakładzie produkcyjnym” lub “Jako młody kawaler chcę produkować samochody”. W czerwcu 1973 r. z taśm montażowych zjechało pierwszych 60 fiatów, do końca roku wyprodukowano ich 1500, w 1974 r. – 10 tys., w 1976 r. – 80 tys. Produkcja była imponująca i pokazowa. 20 marca 1979 r. z taśmy zjechał półmilionowy fiat. Polacy zakochali się w maluchu (tej nazwy jeszcze wtedy nie używano, pojawiła się później, a nazwą oficjalną stała się dopiero cztery lata temu) i gotowi byli do koniecznych wyrzeczeń. Bo autko, które miało kosztować około 30 tys. zł, kosztowało na początku ponad dwa razy więcej – aż 69 tys., czyli równowartość dwuletniej płacy (w 1993 roku, w dwudziestą rocznicę rozpoczęcia produkcji wyliczono, że cena malucha wzrosła już tysiąckrotnie). Mimo to, gdy ogłoszono przedpłaty na samochód, którego jeszcze nikt na oczy nie widział, aż 1 mln 125 tys. osób zachęconych hasłem “Przez książeczkę PKO do polskiego fiata 126p”, pobiegło do kas PKO. I była to przeciętna Polska. Elita jeździła co najmniej ładą i fiatem 125p. Maluch miał fantastyczną, zadziwiającą w socjalizmie promocję. – W łódzkim Polmozbycie wymontowano drzwi, na schodach ułożono deski, w hali kasowej zbudowano podest. Postawiono tam malucha i urządzono konferencję prasową. Ludność pytała o to cudo, a dyrektor Polmozbytu odpowiadał. Drugim maluchem można było pojeździć po mieście. A jeździć trzeba było cały czas, bo gdy samochód stanął, gapie blokowali jezdnię. Poza tym w czasie postoju można było stracić nie zamykany na kluczyk korek wlewu. – To był prawdziwy szał, niespotykany wtedy happening – wspomina Zdzisław Szadkowski z łódzkiego PKO BP. – Kawalkada maluchów przejeżdżała Piotrkowską, potem samochody rozjeżdżały się po osiedlach i zakładach pracy. Każdy mógł dotknąć. Później rytm radości narzucały święta państwowe i partyjne. Na 30-lecie
Tagi:
Iwona Konarska