Nos Kleopatry, wąs Wałęsy, palec Margot

Nos Kleopatry, wąs Wałęsy, palec Margot

Jest prawem żartownisiów felietonistów mieszać zdarzenia, wiązać niepowiązywalne, łączyć odległe, kojarzyć nieskojarzalne. Wszystko po to, żeby próbować odnajdywać sensy i znaczenia trudniej widoczne, kiedy trzeba się posługiwać bardziej rygorystycznymi narzędziami opisu świata politycznego. Aforyzm Blaise’a Pascala: „Gdyby nos Kleopatry był krótszy, całe oblicze ziemi wyglądałoby inaczej” jest doskonałym punktem oparcia do wariacji intelektualnych na temat roli przypadku w historii, uznania potęgi drobiazgu, nieistotnej kwestii, zdawkowego gestu w czymś, co mogło zmienić bieg historii. Próbuję zestawić ze sobą niezderzalne przecież imaginaria. Potęgę starożytnego Egiptu i Rzymu, obok rewolty robotniczej Solidarności, która zrodziła, a potem została pożarta przez najbardziej antypracowniczy wariant współczesnego kapitalizmu, zestawiać z wystawionym w „wulgarnym” geście palcem aktywistki ruchu LGBT, która z powodów politycznych trafia w środku rządowej kampanii nienawiści do aresztu za ewentualne wykroczenie? A może jednak to zestawienie niesie w sobie więcej racjonalności, niż moglibyśmy na pierwszy rzut oka się spodziewać? Upadające potęgi, kruszejące systemy, znikające oczywistości, przegrywający satrapowie – oni wszyscy przy całej swojej mocy, potędze, inteligencji nie widzą nadciągającego końca. Własnego. Sam się zdziwiłem, że w 40. rocznicę podpisania porozumień gdańskich nie poświęciłem im ani słowa. Historia tego ruchu, opozycja w PRL, polityczne trzęsienie polskiej ziemi, transformacja 1989 r., przebudowa systemu (globalna jednak, nie czysto nadwiślańska), upadek ZSRR, fukuyamowski koniec historii – wszystko to mnie ukształtowało, naznaczyło, pokiereszowało, chwilami pogładziło po głowie. Czy bawiąc się w przywoływanie rzekomej reakcji Towarzysza Mao, który na pytanie o znaczenie rewolucji francuskiej (choć dotyczyło chyba raczej wydarzeń 1968 r.) miał odpowiedzieć: „Jest jeszcze za wcześnie na ocenę”, po prostu usiłuję zatuszować swoją bezradność w ocenie tego, czym była i co sprawiła Solidarność? Tak, po części mam przekonanie, że ta forma tekstu tego nie udźwignie, a na większą, obszerniejszą, pełniejszą próbę brak mi sił i czasu. To jest opowieść tak wielowątkowa, pogmatwana i świadomie deformowana oraz nieświadomie przeinaczana – że wybrałem milczenie. Jest i będzie już historia Solidarności jednym z niezatapialnych polskich sporów, będzie wymagała obalania pomników, nowych tropów interpretacyjnych, szerszych kontekstów – a na koniec i tak się okaże, że wygrywa prostacki plebiscyt, czy Lech był Bolkiem, albo karkołomna próba wywindowania trzeciorzędnego działacza tego ruchu na jego papieża, herosa, giganta. Tak, mówię o wysiłkach Jarosława Kaczyńskiego, żeby kanonizować swojego nieżyjącego brata i podstawić go w miejsce nieakceptowalnego Wałęsy. Ale nie to jest istotne w całej sprawie. Dzisiaj ważne jest opowiedzenie na nowo historii i dokonań PRL, zmiecionych i przemilczanych w całym procesie transformacyjnym. Zdegenerowanie się samej nowej władzy jest dość podręcznikowe i schematyczne, szkoda energii. Zapytam sam siebie, co ma do tego Margot. I jej fuckowy palec wyciągnięty po opuszczeniu aresztu w stronę kamer telewizyjnych, czyli de facto w stronę zarówno obecnej opresyjnej władzy PiS, aparatu przemocy, jak i pozornych liberalnych sprzymierzeńców samej aktywistki, która zdaniem choćby Jana Hartmana czy Tomasza Lisa nie okazała należytej wdzięczności za wyrazy politycznego wsparcia udzielone jej przez te środowiska w czasie uwięzienia. Ten rodzaj paternalistycznego dyscyplinowania jest dość charakterystyczny dla wielu innych działań i opinii świata, który utracił rząd dusz, po tym jak wyobrażał sobie, że go sprawował. Ten liberalny świat nie rozumie swojej odpowiedzialności za systemową przemoc, którą, zawłaszczając m.in. opowieść solidarnościową, żyrował i fundował wcześniej całym rzeszom wykluczonych z innych powodów niż tożsamości seksualne i prawa mniejszości LGBT. Tak więc odwieczny taniec wolności trwa i palec Margot dużo lepiej opisuje jego rytm i melodię niż dyscyplinujące lamenty publicystów antypisowskich. I tylko Solidarności żal, i milionów wykluczonych, którzy utracili słowo klucz do idei mogącej ucywilizować ten straszny, opresyjny kapitalizm. Wspólny dla zbyt wielu naraz. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 37/2020

Kategorie: Roman Kurkiewicz