Mój Boże, nikt w MSZ nie spodziewał się, że pani Anna Fotyga to będzie jakaś gwiazda. Jakżeż niesłusznie! Toż jest to gwiazda pierwszej wielkości, a show, jaki zrobiła w Niemczech, przyćmił wszystko, co w stosunkach polsko-niemieckich w III RP działo się do tej pory. Brawo, brawo! Pani minister przyrównała lewicowy tygodnik „tageszeitung” do hitlerowskiego „Stürmera”. Bo zamieścił satyrę na prezydenta Kaczyńskiego. Satyra była z gatunku niemieckich, ale i z niemiecką skrupulatnością zamieszczona na stronach satyrycznych. Po cóż więc tak szaleć? Szefowa dyplomacji ściga komediantów i dowcipnisiów – tego najwięksi żartownisie by nie wymyślili. A, i jeszcze wymyśla im od faszystów. Minister spraw zagranicznych! Cóż za gracja i obycie! Tym sposobem pani Fotyga z rzeczy, której normalni ministrowie, premierzy, prezydenci nie zauważają, zrobiła aferę, o którą się potyka. Jedyna nadzieja w tym wszystkim, że ktoś wreszcie zrozumie, że polityka zagraniczna to zajęcie wymagające wiedzy, obycia, umiejętności przewidywania i że nie wystarczy składać zdania w obcym języku, by się nią zajmować. Bo gdyby prezydent Kaczyński miał u swego boku sprawną ekipę zawodowców, to nikt o „tageszeitung” by nie wiedział, a on sam pławiłby się w pochwałach po sukcesie Trójkąta Weimarskiego… Sęk w tym, że prezydent co innego rozumie pod sformułowaniem „sprawna ekipa”. Dla niego pewnie „sprawnością” zabłysła pani Fotyga, gdy zwolniła Pawła Dobrowolskiego, gdy ten zamieścił na MSZ-etowskich stronach internetowych fragmenty niemieckiego artykułu. Biedny ten Paweł Dobrowolski, myślał, że żyje w normalnym europejskim kraju, a tutaj przekonał się, że jest trochę inaczej. Że owszem, MSZ zamieszcza artykuły o Polsce, ale tylko te, które podobają się minister Fotydze. I tak oto człowiek, który przeżył w MSZ i Rosatiego, i Cimoszewicza, całą tę komunę, o której mówił ze wstrętem, został załatwiony przez panią z „Solidarności”. Ta chaotyczna i nerwowa twórczość pani minister nie dotyczy jedynie spraw polsko-niemieckich. Wciąż nie mamy ambasadora na Białorusi, bo sami wpadliśmy w swoją pułapkę – ponieważ nie uznajemy wyników wyborów prezydenckich, nie możemy wysłać do Mińska ambasadora, bo musiałby „nielegalnemu” prezydentowi składać listy uwierzytelniające. Więc pomysł teraz jest taki: Henryk Litwin, mianowany ambasadorem w Mińsku, pojedzie tam, ale jako chargé d’affaires. Czyli człowiek, któremu do podjęcia pracy wystarczy wiza białoruskiego MSZ. Razem z nim pojechać ma jego zastępca (bo placówka w Mińsku jest ogołocona), Tomasz Klimański. No i też są z tym kłopoty, banalne zresztą. Otóż otrzymał on już wizę wjazdową, sęk tylko w tym, że ważna jest ona jeden miesiąc. Klimański więc chciał jechać, a tu patrzy – że ma nieważną wizę. Zatem teraz znów składał wniosek. Oto więc mamy całe MSZ w pigułce. Na górze panią minister, która wojuje z satyrykami, na dole serie niedociągnięć, które nas ośmieszają. Wielkie byki i małe byczki. I końca nie widać. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint