Pisaliśmy o Austrii, że w naszej ambasadzie w Wiedniu nie ma już nie tylko ambasadora, ale i numeru 2 i że absolutnie kompromituje to Polskę w oczach gospodarzy. Pisaliśmy i wywołaliśmy wilka z lasu. Bo oto minister Fotyga w serii swoich ostatnich decyzji postanowiła ten wakat zapełnić. I zgłosiła kandydata na ambasadora. Oczywiście – z rządu. Już poszło zapytanie do Austriaków, co sądzą o kandydaturze Wiesława Tarki na przyszłego ambasadora. Tarka to wiceminister spraw wewnętrznych, zastępca ministra Stasiaka, germanista z wykształcenia. Pracował wcześniej krótko w MSZ, w Departamencie Unii Europejskiej był odpowiedzialny za sprawy polityki regionalnej. Oto kwalifikacje, które wystarczają, by kierować placówką, którą kilkanaście lat temu kierował Władysław Bartoszewski. Inny strzał to Wojciech Ostrowski, dyrektor Sekretariatu Ministra. Ten z kolei człowiek ma pojechać, w nagrodę za wierną służbę, na stanowisko ambasadora RP w Szwajcarii. To zresztą nie koniec, bo po MSZ krąży też duch Jakuba Skiby, dyrektora generalnego w Kancelarii Premiera. Tego samego, który przygotowywał ustawę o służbie zagranicznej. Nie weszła ona w życie, bo nie przygotowano jej na czas, bo mieliśmy wybory. Ale gdyby weszła, to już w tym roku MSZ byłoby pozamiatane, nikt by się tu nie ostał, kto pracował przed rokiem 1989 albo podejrzany był o to, że jest członkiem „korpusu Geremka”. Skiba też chciałby być ambasadorem, najlepiej gdzieś w Ameryce Południowej. I teraz pytanie: jak z taką ekipą postąpi nowy minister? Jak będzie się dogadywał z prezydentem? Jest jeszcze jedno pytanie: czy nowy minister będzie miał wolę, by sprawdzić różne sensacyjne informacje o dziwnych działaniach odchodzącej ekipy? A te działania były różnego rodzaju. Choćby tak banalne jak dyplomatyczne procedury. Oto bowiem był przypadek, że wysłano za granicę ambasadora, który miał przy sobie listy uwierzytelniające, podpisane przez… dyrektora departamentu personalnego MSZ, i to jeszcze z upoważnienia dyrektora generalnego MSZ! Proszę sobie wyobrazić miny urzędników państwa przyjmującego… Niedowierzanie, zdumienie, obrzydzenie? Inną historią, mocno skrywaną, była przygoda pewnego ambasadora: został on odwołany z placówki decyzją prezydenta w lutym, ale powiadomiono go o tym w… końcu marca. Powierzając kierowanie ambasadą do czasu wyjazdu, to jest do końca kwietnia. Ambasador, żeby nie ośmieszać Rzeczypospolitej, nic o tym nie powiedział MSZ kraju przyjmującego. Po prostu wyjechał do Polski. Ale są i inne kwiatki warte uważnego spojrzenia. Otóż ekipa pani Fotygi, tak niegramotna w dyplomacji, okazała się całkiem przedsiębiorcza, jeśli chodzi o wydatki reprezentacyjne. I nie chodzi tu o sztućce czy o strojenie gabinetów (ŕ propos: gdy informacja o niemądrych wydatkach trafiła do prasy, zarządzono w MSZ gigantyczne śledztwo, by zlokalizować źródło przecieku…). Ale np. o inwestycje budowlane, takie jak kosztowna przebudowa rezydencji ambasadora w Korei Południowej, która okazała się inwestycją niepotrzebną. Bo ambasadorowi odnowiona rezydencja się nie spodobała. To mogą być ciekawe historie. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint