Jeśli ktoś myśli, że obecne ruchy kadrowe w MSZ, te wszystkie odwoływania z placówek, te wakaty czy też awanse ludzi przypadkowych, to szczyt PiS-owskich możliwości, że już niedługo zorientują się oni, że do niczego to nie prowadzi i lepiej dać sobie z czystkami spokój, to grubo się myli. To nie jest żaden szczyt, to dopiero początek. Przygrywka. Do prawdziwej wymiany. A ona nastąpi, gdy rząd sfinalizuje nową ustawę o służbie zagranicznej. Ta ustawa jest na ukończeniu, szlifowane są jej zapisy, nad całością pieczę sprawuje pan Jakub Skiba, dyrektor generalny w Kancelarii Premiera. To jest były KSAP-owiec, który pracował trochę w MSZ bez wielkich sukcesów (nie każdy ma do tej roboty predyspozycje), więc teraz ma okazję rewanżu. A jest w tej ustawie kilka zapisów, które dokładnie pokazują, co rząd zamierza zrobić z MSZ-etowskimi urzędnikami. Po pierwsze, ustawa zmierza do zamazania MSZ-etowskiej odrębności. Jest w niej bowiem zapis, że urzędnik służby cywilnej, który rozpocznie pracę w MSZ, niejako z automatu będzie wciągnięty do korpusu służby zagranicznej. Od razu będzie dyplomatą. Do tej pory musiał zdać egzamin dyplomatyczno-konsularny, niezbyt trudny, ale wymagający pewnego przygotowania. A teraz – nic. Widocznie władza uznała, że znajomość konwencji wiedeńskich w dzisiejszym MSZ nie jest potrzebna… Są też w przygotowywanej ustawie inne elementy, które pozwolą na przeprowadzenie zupełnej czystki, na wszystkich szczeblach. Otóż jest tam zapisane, że jak ustawa wejdzie w życie, to dyrektor generalny MSZ będzie miał miesiąc na przedstawienie pracownikom nowych warunków, płacy i pracy. A jeżeli ktoś w ciągu trzech miesięcy propozycji nie dostanie, to MSZ będzie mogło, zupełnie bezproblemowo, rozwiązać z nim stosunek pracy. Dodajmy do tego, że dyrektor generalny będzie miał wielką dowolność w składaniu propozycji. Otóż władza, którą otrzyma, pozwoli mu nie tylko ułożyć kadry według własnego uznania, ale – co w administracji istotne – nie będzie miał z tym układaniem wielkich kłopotów. Gdyż w projekcie ustawy jest zapis, że jeżeli ktoś odrzuci propozycję dyrektora generalnego, to również będzie można rozwiązać z nim stosunek pracy. Tym sposobem rządzący będą mogli ulepić sobie MSZ nie tylko według własnego uznania, ale i lekko, łatwo i przyjemnie. Jednych wyrzucą od razu, a drugich zdegradują, stawiając w sytuacji takiej: albo przyjmujesz to, co ci dajemy, albo odchodzisz. I w ten sposób MSZ zostanie odzyskane. Przez kogo? Co bardziej złośliwi przypominają, że ksiądz Rydzyk uruchomił na swojej uczelni kierunek dyplomatyczny, więc o kadry „odzyskanego MSZ” już nie trzeba się troskać. Ale przeważająca grupa stawia na inne rozwiązanie. Otóż w przygotowywanym projekcie ustawy bardzo ograniczono wymogi znajomości języków obcych potrzebnej, by pracować w MSZ. Potem lekko je zaostrzono, ale tendencja została zauważona. Bądź co bądź, liczne grono PiS-owskich działaczy samorządowych, partyjnych oraz grupa poselskich asystentów ma swoje ambicje. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint