Nabijają się w MSZ z Anny Fotygi, formalnie pierwszej zastępczyni ministra Mellera. Pani Fotyga, zanim została wiceministrem, w MSZ nie pracowała ani pięciu minut, ale do pracy w dyplomacji uprawnia ją inny fakt – pracowała w biurze spraw zagranicznych NSZZ „Solidarność” w czasach, gdy związkiem kierował Lech Kaczyński. Formalnie kierował, bo ówczesny przewodniczący Lech Wałęsa zajmował się ważniejszymi sprawami. Potem funkcjonowała w różnych strukturach, ocierając się o kontakty z zagranicą, krótko kierowała departamentem spraw zagranicznych Kancelarii Premiera za czasów Jerzego Buzka, krótko była posłem do Parlamentu Europejskiego. Teraz jest człowiekiem PiS w MSZ i bardzo pilnuje, by wszyscy o tym wiedzieli. No bo czym ma się pochwalić? Najładniejszym w całym MSZ gabinetem? W którym wcześniej urzędował minister Rotfeld, a jeszcze wcześniej m.in. Adam Rapacki? To jest ten gabinet z oknami wychodzącymi na al. Szucha. Ale ponieważ sam fakt zasiadania w fotelu znamienitych poprzedników nie czyni z człowieka geniusza, pani wiceminister buduje własną pozycję innymi metodami. Pilnuje więc pracowników, by sporządzali notatki na czas, byli punktualni, trzyma ich krótko, no i powtarza: wracam właśnie od prezydenta (Kaczyńskiego), za godzinę muszę być u prezydenta, prezydent uważa… To dodaje jej powagi. A minister Meller patrzy na to, zdaje się, z ironicznym pobłażaniem. Widział już parę takich postaci… Na razie minister dobrze się po operacji czuje i wybiera się do Chin. Tam wreszcie powie gospodarzom, czy ambasador Krzysztof Szumski będzie odwołany, czy też nie będzie. Wcześniej, na początku roku, gdy MSZ ogłaszało całemu światu, że wyrzuca z placówek agentów i aparatczyków PZPR, nazwisko Szumskiego krążyło w grupie odwołanych. Potem zaczęto zapewniać, że jednak zostanie. Więc dobrze byłoby, żeby w Pekinie minister poinformował gospodarzy, czy ma zaufanie do ambasadora, czy też nie. Bo z ambasadorami to minister ma kłopot. Nie, nie z tymi, którzy są, ale z tymi, którzy będą. Wciąż nie wiadomo, jak się rozstrzygnie sprawa ambasadora w Moskwie. Wciąż nie wiadomo, kto nim będzie, tu mamy klincz między szefem MSZ a PiS. Meller chciałby, żeby ambasadorem został Jerzy Bahr. To nie podoba się w obu Kancelariach – Prezydenta i Premiera. Zobaczymy więc, czyje będzie na wierzchu… Przy tej okazji pojawiła się w MSZ plotka, że do Moskwy pojedzie na ambasadora dyplomata z innej placówki. Czyli kto? Niektórzy zaczęli przebąkiwać, że do gry wróciła Agnieszka Magdziak-Miszewska (ta sama od wyrzucania popiersia Lenina przez okno). Było wiadomo, że ma być ambasadorem w Izraelu, gdzie zastąpić ma Jana Wojciecha Piekarskiego (którego w tak niedyplomatyczny sposób odwołano). No i oto poszła wieść, że, po pierwsze, za dobrych notowań w Izraelu to ona nie ma, a po drugie – wolałaby Moskwę. I Kaczyńscy też by woleli. Czyja wola stanie się faktem? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint