Są dwie sprawy, którymi zajmują się ludzie w MSZ. Pierwsza jest oczywista – czy będą wybory, czy też ich nie będzie? Czyli, inaczej mówiąc – czy już teraz wyjeżdżać na placówkę, czy też jeszcze trochę poczekać, może coś lepszego się trafi… A drugi temat rozmów dotyczy Waldemara Figaja, który jedzie na stanowisko pierwszego radcy ambasady RP w Iraku. Otóż Figaj w roku 2003 był bohaterem publikacji w tygodniku „NIE”. Tygodnik opisał, jak to Figaj, wówczas chargé d’affaires ambasady w Kongu, wraz ze znajomym miał sprowadzić do rezydencji dwie prostytutki. Potem nie chciał im zapłacić, w międzyczasie proponując im seks z psem. Artykuł w „NIE” nie był wyssany z palca, o tym wydarzeniu pisały wcześniej kongijskie gazety, były też wzmianki w miejscowej telewizji. Afera miała miejsce za czasów Włodzimierza Cimoszewicza, który natychmiast kazał sprawę wyjaśnić, a winowajców z MSZ wyrzucić. Pojechał więc do Kinszasy szef komórki kontroli wewnętrznej, Kazimierz Romański (dziś ambasador w Kuwejcie), by na miejscu zbadać wszystkie okoliczności. O tym zresztą oficjalnie informowało MSZ. „Wdrożone zostało postępowanie wyjaśniające: do Kinszasy skierowany został zespół kontrolny, który szczegółowo zbadał sprawę na miejscu – czytamy w oficjalnym piśmie MSZ. – Podjęte działania pozwoliły na precyzyjne ustalenie przebiegu opisywanych w publikacjach wydarzeń. Kierujący placówką dopuścił się zachowania nielicującego z godnością polskiego dyplomaty i – jakkolwiek nie potwierdziły się drastyczne informacje wskazujące na przestępczy charakter jego działań – naruszył normy i zasady obowiązujące w służbie zagranicznej. Z przykrością przyznaję, że – w konsekwencji – dobre imię i wizerunek Rzeczypospolitej Polskiej narażone zostały na szkodę. Odpowiednie służby MSZ pracują obecnie – w trybie pilnym – nad wnioskami, w tym personalnymi, wynikającymi z przeprowadzonego postępowania”. Czy znaczy to, że Figaj z MSZ wyleciał? Otóż nie. Odwołano go jedynie, w trybie pilnym, do Warszawy. I tu się okazało, że nic nie można mu udowodnić. Bo, owszem, kongijska prasa pisała o incydencie, ale Figaj twierdził, że to nieprawda. A „twardych” dowodów nie było. Koledzy „schowali” go więc w MSZ, tak żeby broń Boże nie natknął się na Cimoszewicza. A teraz, po prawie trzech latach od tamtej afery Figaj zgłosił się do rotacji i jedzie do Bagdadu. No i mamy w MSZ rejwach. I znów wszyscy zastanawiają się, co wówczas zdarzyło się w Kinszasie, no i dlaczego dzisiaj Figaj jedzie do Iraku, tym bardziej że arabistą nie jest. Zastanawiają się, bo nic w tej układance nie pasuje. Figaj skończył studia w Leningradzie. Potem był na kilku placówkach (Kambodża, Tajlandia), wszędzie dostawał bardzo dobre oceny. Napisał dwie książki. Ma opinię osoby zrównoważonej. Wyczyn z Kinszasy do niego nie pasuje. Co tam więc się stało? Padł ofiarą prowokacji? A może kogoś krył? A może oszalał, bo w Kinszasie wszyscy szaleją? Dlaczego teraz jest w wielkich łaskach nowej władzy? Oto MSZ-etowska tajemnica. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint