Andrzej Ananicz został szefem Akademii Dyplomatycznej. W MSZ nikt nie ma wątpliwości, że to kolejny zwrot Sikorskiego z prawicy ku centrum. Jeśli zaś chodzi o sprawy kadrowe, to wnioski są oczywiste: gwiazda Rafała Wiśniewskiego pikuje. Tak mówią ludzie znający MSZ. A wydawało się na początku urzędowania Radosława Sikorskiego, że Wiśniewski będzie jego prawą ręką, człowiekiem, który będzie trzymał w rękach MSZ. Zresztą jako dyrektor generalny dostał wszystkie niezbędne do tego narzędzia. Jego znajomość z Sikorskim sięga czasów rządu Jerzego Buzka, kiedy to szefem MSZ był Bronisław Geremek. Wtedy jednym z jego wiceministrów był Sikorski, a jednym z dyrektorów, odpowiedzialnym za promocję polskiej kultury, był Wiśniewski. I w skomplikowanym systemie różnych podległości Wiśniewski był bodajże jedynym dyrektorem, nad którym pieczę miał Sikorski. Ta współpraca układała się wtedy dobrze, kiedy więc Sikorski wrócił do MSZ już jako pełny minister, wielu zazdrościło Wiśniewskiemu, że kiedyś postawił na dobrego konia. Ale zazdrościli krótko. Bo minister zaczął zgłaszać do pracy swego dyrektora generalnego coraz więcej zastrzeżeń. Te zastrzeżenia miały dwa źródła. Po pierwsze, ministrowi nie odpowiadał trochę bałaganiarski i chaotyczny sposób pracy Wiśniewskiego. I publicznie, podczas zebrań w sali konferencyjnej go strofował. Po drugie, zaczęły ich dzielić poglądy na tematy kadrowe. Wiśniewski okazał się osobą przywiązaną do nazwisk miło brzmiących w uszach PiS. Sikorski zaczął szukać ludzi, którzy potrafiliby mu załatwić konkretną sprawę. Zaczęły się konflikty. Wiśniewski nie był zadowolony, gdy do MSZ przyszedł Przemysław Grudziński. Potem, gdy Grudziński chciał powołać na stanowisko dyrektora Departamentu Polityki Bezpieczeństwa Adama Kobierackiego, bardzo się temu sprzeciwiał. Nadaremnie, bo Grudziński postawił na swoim. I dopiero wtedy ludzie w MSZ poczuli, że PiS już nie rządzi. I że nie ma takiej sytuacji, że mamy bardzo dobrego specjalistę w sprawach międzynarodowego bezpieczeństwa, który pracował na najwyższych stanowiskach w NATO, a nie może wrócić do MSZ, bo kiedyś studiował w MGIMO. I PiS go nie lubi. Druga batalia, którą przegrał Wiśniewski, dotyczyła Ananicza. Otóż Wiśniewski mocno sprzeciwiał się jego nominacji na stanowisko szefa Akademii Dyplomatycznej. Ale to też się nie udało i Ananicz, były wiceminister spraw zagranicznych, człowiek z Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy i z Instytutu Lecha Wałęsy, szef Agencji Wywiadu z czasów rządów Marka Belki, został odpowiedzialnym za przygotowanie ministerialnych młodych kadr. I cóż, braku kompetencji nikt zarzucić mu nie może. Ale ten życiorys… W MSZ mówią zresztą, że na tym się nie skończy. Że kolejnym krokiem na drodze „odpisowiania” MSZ będą porządki w PISM. Tam do dziś nie ma dyrektora, wciąż jest p.o. Ale przede wszystkim humorystyczna jest rada naukowa PISM, w skład której wchodzą: prof. Wojciech Roszkowski (eurodeputowany PiS), dr Karol Karski (poseł PiS), prof. Krzysztof Drzewicki, prof. Zdzisław Krasnodębski (doradca prezydenta RP), dr Jacek Saryusz-Wolski (eurodeputowany PO) i dr Witold Waszczykowski (wiceszef BBN). Sześć nazwisk i czterech ludzi Kaczyńskich. To tak ma wyglądać nauka? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint