Nadróbmy zaległości. Wciąż nie milkną komentarze dotyczące odwołania Janusza Mrowca ze stanowiska dyrektora Sekretariatu Ministra. To było tak, że Mrowiec przyszedł do MSZ z Włodzimierzem Cimoszewiczem, prezentując się jako ten, który ministrowi wszystko przygotował, całą reformę ministerstwa i parę innych spraw. Otrzymał stanowisko ważne – osoby, która kieruje rozkładem jazdy szefa MSZ. Bywa, że taki dyrektor ma więcej do powiedzenia niż niejeden wiceminister. I nagle… został odwołany. Co się stało? W MSZ nikt nie wierzy, że odwołano go, ponieważ ma jechać na ambasadora do Algierii. Oczywiście, na tego ambasadora pewnie pojedzie, ale przecież nie to jest powodem jego odejścia. Więc co? Niektórzy lansują taką teorię: Mrowiec odszedł, bo miał inne zdanie niż Cimoszewicz i raczył je przy ministrze wypowiadać. I to pryncypała zdenerwowało. Ale inni, słysząc te słowa, tylko się uśmiechają: bo czy może mieć inne zdanie osoba, która żadnego zdania nie ma? W każdym razie Mrowca zastąpił Jacek Bylica, człowiek energiczny, przed czterdziestką, do niedawna dyrektor departamentu azjatyckiego. Awans Bylicy to sygnał, że minister stawia na czterdziestolatków, znających się na swoim zawodzie. Zresztą z klucza czterdziestolatków wyjeżdżają ludzie na stanowiska ambasadorów. Do Słowenii jedzie Janusz Jesionek, który do MSZ przyszedł via handel zagraniczny. Do Zagrzebia – Marek Jezierski. A do Irlandii – Witold Sobków, jeden z protegowanych byłego wiceministra Andrzeja Ananicza, który na placówce w Londynie spędził bodajże osiem lat, zaliczając kilka awansów i dochodząc do stanowiska ministra pełnomocnego. Trochę starszy od tej grupy jest Witold Rybczyński, obejmujący stanowisko ambasadora w Bratysławie. Wcześniej, w czasach przełomu, był konsulem w Ostrawie. Rybczyński dostał się do MSZ na początku lat 70., jako działacz młodzieżowy, zajmował się sprawami konsularnymi. Gdy nastała „Solidarność” i minister Skubiszewski, przeszedł iluminację. Powiódł małżonkę do ołtarza. Oraz zmienił styl pracy. Co zresztą koledzy z MSZ obserwowali pełni fascynacji. Oto bowiem (to był chyba rok 1990 albo 1991, koniec grudnia) przesłał do centrali depeszę. A w niej opisał spotkanie bożonarodzeniowe, które zorganizował w konsulacie dla pracujących w Ostrawie Polek. „Na spotkaniu – pisał z namaszczeniem – śpiewaliśmy kolędy, łamaliśmy się opłatkiem, modliliśmy się”. A potem zaznaczył, na jaki rozdzielnik tę depeszę kieruje: do ambasadora w Pradze, do biskupa śląskiego, do centrali… I ten biskup, i te modlitwy zrobiły w centrali furorę. Depesza przyszła na ręce Marka Wagnera, dzisiejszego szefa Kancelarii Premiera, który w tamtym czasie w Departamencie Konsularnym nadzorował sprawy Polonii. Wagner na depeszy dopisał ręcznie jedno zdanie: „Ciekawe, co konsul wymyśli na Wielkanoc?” i pchnął ją służbową drogą do góry. Ale gdzieś po drodze trafiła do osoby dowcipnej – została skserowana i rozkolportowana po MSZ. Było wesoło. Ciekawe, co ambasador wymyśli w Bratysławie? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint