Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Tydzień temu pisaliśmy o spotkaniu w New Delhi polskich ambasadorów z państw regionu Azji i Pacyfiku. To, oczywiście, żadna nowość – spotkania tego typu, minizjazdy ambasadorów czy konsulów z regionu, są przecież w MSZ organizowane. Afryka i Bliski Wschód obradują w Kairze, Azja i Pacyfik w New Delhi, Europa Wschodnia w Moskwie, decydują o tym wszystkim względy logistyczne, łatwość połączeń, no i koszty – taniej jest przewieźć np. do Kairu wiceministra i dwóch dyrektorów niż kilkunastu ambasadorów do Warszawy. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest, że właśnie ten model współpracy z ambasadorami i koordynowania polityki zagranicznej będzie obowiązywał w tym roku. Nie będzie, jak mówi się w centrali, tradycyjnego wielkiego zjazdu ambasadorów RP z całego świata, co zawsze miało miejsce na przełomie lipca i sierpnia. Powód jest prozaiczny – kalendarz polityczny. Bo albo to będzie okres tworzenia się nowej władzy (po czerwcowych wyborach), albo też pełnia kampanii wyborczej (przed wyborami wrześniowymi). Jakież więc poważne ustalenia z udziałem premiera i ministrów można w takiej atmosferze – zupełnie przejściowej – czynić? Już latem ub.r., podczas poprzedniego zjazdu, mogliśmy widzieć ambasadorów pielgrzymujących do rozmaitych, z reguły ważnych, polityków. Oni nie mieli głowy do dyskusji ani obrad. Dlatego zamiast wielkiego zjazdu w Warszawie będą mniejsze, regionalne. Ambasadorowie zaś będą mogli dowolnie zaplanować sobie wakacje. Oczywiście, nie ci, którzy wracają lub wyjeżdżają. Wymiana np. odbędzie się w Korei. Z północnej zjechał już tamtejszy szef placówki. Zmiana będzie też na południu. Tadeusza Chomickiego zastąpi Andrzej Derlatka. To zresztą bardzo ciekawa zmiana. Bo Derlatka jeszcze przed chwilą był zastępcą szefa Agencji Wywiadu, Andrzeja Ananicza. Ananicz odziedziczył go po swym poprzedniku, Zbigniewie Siemiątkowskim. Więc zaraz w MSZ zaczęto komentować, że wywiad pozazdrościł Jerzemu Szmajdzińskiemu, który wylobbował swoim generałom dwa stanowiska ambasadorów, i też zaczął się upominać o swoje. Pytanie tylko, kto był tym lobbystą: Siemiątkowski czy Ananicz? Ale zaraz inni przypomnieli, że nie można Derlatki porównywać np. z gen. Tyszkiewiczem. Bo generał, co prawda, dowodził wielonarodową dywizją w Iraku, ale Derlatka pracował w MSZ, był na placówce w Brukseli. Zresztą ta Bruksela spędza sen z oczu całej gromadzie urzędników. Oni mają już napisany w głowach biznesplan swojego życia. Najpierw praca na placówce, najlepiej w ambasadzie przy Unii, potem udział w konkursie na stanowisko unijne, w komisji i już. Uposażenie, sprawy socjalne, ilość pracy, to wszystko są sprawy tak atrakcyjne, że mało kto w Polsce jest w stanie im się oprzeć. W centrali zgryźliwie komentują, że wśród osób pracujących w naszej ambasadzie w Brukseli, w konkursach unijnych startują nawet sprzątaczki. Taka to zgryźliwość. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 14/2005, 2005

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché