Sensacją przedświątecznych dni było niespodziewane odwołanie Witolda Rybczyńskiego ze stanowiska dyrektora Departamentu Konsularnego. A jeszcze kilka tygodni temu świat stał przed nim otworem: mówiono, że jest dobrze notowany u ministra i że będzie ambasadorem w Bratysławie. Cóż więc się stało? MSZ-etowskie korytarze dymisję Rybczyńskiego tłumaczą wprost: zawalał realizację programu wschodniego. O tym programie już pisaliśmy – ponieważ Polska wprowadzi wizy w wymianie osobowej z Rosją, Ukrainą i Białorusią, będziemy musieli rozbudować na Wschodzie sieć konsulatów, a także powiększyć istniejące. Czyli kupić budynki, przeszkolić nowy personel (około 200 osób) i wynająć dla niego mieszkania. Jest to ogrom zadań, tymczasem przygotowania do operacji przebiegały opieszale. No i taki stan rzeczy nie spodobał się ministrowi. A pracującym w centrali urzędnikom? Jakoś decyzja ministra ich nie zaskoczyła – bo Cimoszewicz wcześniej zapowiadał, że będzie przyglądał się pracy dyrektorów i ambasadorów i że będzie „stopnie stawiał”. Więc widocznie zaczął stawiać. Nowe zwyczaje, które wprowadza Włodzimierz Cimoszewicz do MSZ, zderzają się ze zwyczajami starymi. Też już o tym pisaliśmy – ludzie, którzy przyszli do MSZ z tzw. naboru solidarnościowego, statystycznie częściej niż inne grupy mają dziwną słabość do rezydencji, limuzyn i innych tego typu gadżetów. Trwa roszada w Brukseli. Iwo Byczewski, ambasador RP przy Unii Europejskiej, wiceminister u Skubiszewskiego i u Geremka, zostaje przeniesiony na stanowisko ambasadora RP w Belgii, natomiast na jego miejsce przychodzi Marek Grela, dotychczasowy przedstawiciel RP przy FAO w Rzymie. O tym, że Byczewski zostanie przeniesiony o parę ulic dalej, mówiono już kilka miesięcy temu. W kuluarach najczęściej podnoszono fakt, że nie jest specjalistą od spraw unijnych, że to go męczy i że nie potrafi nawiązać do poprzedników – Jana Kułakowskiego i Jana Truszczyńskiego. Te wszystkie spekulacje potwierdziły się, Byczewskiego przeniesiono, a na jego miejsce sprowadzono Marka Grelę. Był on wiceministrem za czasów Rosatiego. Potem, po zmianie władzy, zepchnięto go na boczny tor, przez parę miesięcy przychodził do MSZ tylko poczytać gazety. Wreszcie wyjechał na placówkę do FAO. Teraz zaś obejmuje jedną z najważniejszych polskich ambasad. I wszystko odbyłoby się zgodnie z planem, gdyby nie pewien zgrzyt. Otóż Iwo Byczewskiemu, jako ambasadorowi przy Unii, przysługiwał ładny dom o powierzchni ponad 200 m kw. Teraz, zmieniając miejsce pracy, powinien go opuścić i przenieść się do rezydencji przynależnej ambasadorowi RP w Belgii. Sęk jednak w tym, że Iwo Byczewski na tę przeprowadzkę nie ma ochoty, wręcz się jej sprzeciwia. Zmienić miejsce pracy z bardzo trudnego na bardzo lekkie – to zgoda. Zmienić mieszkanie z bardzo luksusowego na luksusowe – to nie. Takie są jego preferencje. MSZ jest więc w kropce. Bo co robić? Zgodzić się na żądanie Byczewskiego, zostawić mu dotychczasowy dom, a Greli wynająć na mieście coś nowego? Tylko kto będzie za to płacił? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint