Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Tuge-Erecińska – z wiceministra na prostego dyrektora nie najważniejszego departamentu. Doceniamy to, że Barbara Tuge-Erecińska swoją nową pozycję w MSZ znosi z godnością. Dla niezorientowanych: jest dyrektorem departamentu ds. Polonii, co dla byłej wiceminister oznacza wyraźną degradację. Tuge-Erecińska była trzykrotnie ambasadorem – w Szwecji, Danii i Wielkiej Brytanii, była dyrektorem departamentu Europy, a także sekretarzem stanu. W latach 2006-2012 była ambasadorem w Londynie i wróżono, że gdy wróci do Warszawy, zajmie miejsce u samego szczytu MSZ, że zastąpi wiceminister Grażynę Bernatowicz, która wyjeżdża do Pragi na stanowisko ambasadora. Zwłaszcza że nie są tajemnicą związki Tuge-Erecińskiej z rządzącą w Polsce ekipą – od samego początku związana jest z gdańskimi liberałami, była członkinią Kongresu Liberalno-Demokratycznego, dla niej Tusk czy Bielecki to koledzy. A tu – figa z makiem! Zjechała z Londynu do Warszawy i po paru miesiącach oczekiwania wzięła, co było – dyrektorowanie departamentowi, który do pierwszoplanowych na pewno nie należy. I teraz pytanie – na jak długo? I gdzie z tego departamentu przeskoczy? A może to koniec i następną placówką będzie dla niej jakiś konsulat? Piszemy o tym wszystkim z mieszanymi odczuciami. Bo chociaż pani Tuge-Erecińskiej do kategorii resortowych mózgowców nikt nie zaliczał i – Bogiem a prawdą – jednostka organizacyjna tej miary co Departament Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą to poziom jej kompetencji, ale przecież na tle innej wiceminister, pani Beaty Stelmach, błyszczy ona znajomością MSZ-owskiego rzemiosła. Nawiasem mówiąc, w ministerstwie opowiadają anegdotę, jak to pani Stelmach radzi sobie z obowiązkami dyplomatycznymi. Otóż przyjeżdża na placówkę i na jej cześć organizowane jest wielkie przyjęcie. Przychodzą na nie zaproszeni goście, miejscowi politycy, Polonia itd. Pani Stelmach pojawia się na tym przyjęciu przez chwilę, a potem – myk, natychmiast wychodzi. Zostawiając gości sam na sam z kieliszkami. Jest to metoda na przetrwanie… A propos przetrwania – jakiś czas temu partii koalicyjnej udało się umieścić w Brukseli, w gabinecie Komisarza ds. Rolnictwa, swojego człowieka. Był on wcześniej wiceministrem w resorcie rolnictwa. Opromieniony rangą wysokiego stanowiska nasz bohater rozpoczął pracę jako szef sekretariatu komisarza. Ale rychło się okazało, że wiele mu brakuje, by dobrze tę funkcję pełnić. Zwłaszcza znajomości języków obcych. Zdymisjonowano go zatem, a potem upychano na coraz niższych stanowiskach. Aż zatrzymał się jako szeregowy pracownik komórki… To jednak nie przeszkadzało PSL – Bruksela to Bruksela, prawda? Co tam się wdawać w szczegóły. Gdy więc były negocjacje unijne, nasz bohater jeździł do Brukseli. Negocjować… Nie wiemy, jak to nazwać – troską o szybszy rozwój partyjnych kadr czy wiarą, że nasz człowiek z definicji na wszystkim zna się lepiej. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2011, 2011

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché